Niby zwykły pies …. a przyjaciel na całe życie!

Jestem zwierzolubem! Takim szaleńcem trochę na punkcie zwierząt. Moich psów nie traktuję jak psy. One są moimi dziećmi. 

Kiedy są chore to umieram z niepokoju. Kiedy są smutne to zastanawiam się co im jest. Kiedy nie chcą jeść to od razu dzwonię do lekarza (do którego mam telefon na komórkę). Kiedy śpią w chłodnym pomieszczeniu to przykrywam je kocykiem. 

Powiecie – wariatka. Tak – jestem nią. Mało tego – wszyscy w domu jesteśmy w tej materii wariatami. I nie wstydzimy się tego wcale! Dzisiaj chciałabym Wam trochę o tym opowiedzieć bo zwierzęta są w moim życiu bardzo ważne. A skoro już Was zaprosiłam do mojego świata – poznajcie także tę jego część!

Może to kwestia wychowania ze zwierzakami.

Od kiedy pamiętam – w domu było jakieś zawsze. Najpierw mieliśmy chomika ale jak to z chomikami bywa – nie żyją długo. Potem rodzice wzięli owczarka niemieckiego – nazywał się Bari i był bardzo agresywnym psem. Tak miał. Pamiętam – mama chodziła z nim na szkolenia dla psów. Pisząc „chodziła” mam na myśli dosłowne spacery z Pragi Północ na Spójnię. Z Barim nie dało się bowiem wsiąść do autobusu. Jemu przeszkadzało wszystko i szkolenie nic nie zmieniło. Miał na dzielni jednego kumpla Klemensa – małego, rudego kundelka, którego ubóstwiał. Poza tym – miał w nosie czy sunia czy inny pies – jakby mógł, to by zagryzł. Wszyscy w okolicy się go bali więc spacery z psem były najbezpieczniejsze na świecie. Nawet w Lany Poniedziałek – a to były czasy, kiedy wodą polewano się z wiader! Bari był z nami parę lat. Niestety zatruł się czymś i odszedł ….. wtedy pierwszy raz poczułam co to znaczy stracić przyjaciela. 

Po paru miesiącach rodzice postanowili wziąć Faktora – też owczarka. Był zupełnie inny niż Bari – przyjacielski, miły, łagodny. Ach …. i nie polubił Klemensa 🙂 Musiał być bity bo każde podniesienie głosu wiązało się z ucieczką. Z Faktorem mogłam już wychodzić na spacery bo byłam starsza i tutaj nikt się nie bał, ze pies mnie ściągnie po schodach z czwartego piętra na parter (jak to Bari poczynił z moim tatą). Pokochaliśmy go szybko ale niestety równie szybko straciliśmy. Faktor zachorował i nie można go było uratować. Znowu ta pustka ……… nie chcieliśmy więcej psów. Tego po prostu było za dużo 🙁

Kiedy się jednak człowiek wychowuje z psiakiem to później brakuje mu czegoś w życiu – zatem po wyjściu za mąż postanowiliśmy, że będzie w domu zwierzak.

Mój pierwszy mąż nie chciał psa więc poszliśmy na kompromis i zamieszkała z nami Frytka – piękna szylkretowa kotka dachowa. Była maleńką kulką, kiedy ją wzięliśmy. Chciała się tylko przytulać i miziać. Spała z nami, oglądała z nami telewizję ……… wszystko z nami robiła a jak nie robiła to obserwowała. Kiedy się miała pojawić Zuza to wszyscy mnie straszyli, ze kota trzeba będzie oddać ale wcale tak nie było. Frytka była ciekawa co to za małe stworzenie zawitało w domu ale nigdy, przenigdy nie wykazała w stosunku do dziecka cienia agresji. No dobra ….. myślała, ze łóżeczko jest dla niej 😉 ale ostatecznie to i tak wolała spać w dużym.

Po rozwodzie kicia została ze mną i Zuzią. Mieszkałyśmy tak sobie kilka pięknych lat ….. aż zaczęłam nagle kichać i ciagle chorować. Po 7 latach uczuliłam się na kota. Badanie było jednoznaczne, odczulanie nic nie dało. Ciągle byłam na antybiotykach, przez co w końcu młoda też zaczęła chorować. Serce mi się krajało ale postanowiłam znaleźć Fryci nowy domek. Pewnie gdybym ją miała oddać obcym – nie zdecydowałabym się. Traf jednak chciał, ze moja kuzynka zaoferowała, iż weźmie kotkę do siebie. Wiedziałam, ze kocha zwierzęta, że w domu są dwa yorki, że będzie o Frytkę dbała tak samo jak ja. I tak w dniu kiedy kicia pojechała do nowego miejsca ….. otworzyłam butelkę wina i ryczałam jak bóbr. Czułam, że ją zdradziłam. Ciągle myślałam o tym, że na pewno się teraz boi i cierpi. Kuzynka oczywiście zrobiła wszystko, by Frytka zaklimatyzowała się jak najszybciej. I rzeczywiście tak się właśnie stało – mój kot został szefem domowego gangu składającego się z niej i wspomnianych wyżej yorków.

Kiedy poznałam mojego obecnego męża i dowiedziałam się, ze ma psa ………. byłam troszkę przerażona.

A jeśli alergia jest nie tylko na koty ale też na psy? A jeśli znowu zacznę chorować? Trzeba było najzwyczajniej to sprawdzić więc szybko poznałyśmy się z Tilką – weścicą z krwi i kości. W sumie to po pierwszym spotkaniu stałam się mamusią a ona córusią. Jest charakterna i nie lubi się przytulać ale dla mnie robiła wyjątki. Kiedy zamieszkaliśmy razem od razu wprowadziła się do naszego łóżka. Pokochałyśmy ją obydwie z Zuzanną bardzo mocno. Tylko, że Tilka młodej nie traktowała do końca jak swojej pani. Zuzka zawsze była dla niej siostrą i to w dodatku tą młodszą 😉 

Trochę dla Zuzy, trochę dlatego, żeby nasza wieloletnia pomoc dla różnych zwierzakowych organizacji i inicjatyw przestała być tylko finansowa … zaczęliśmy rozmyślać o drugim psie. W końcu jeden już jest więc poradzimy sobie i z dwoma. Tym razem jednak nie chcieliśmy psa z hodowli, nie zależało nam na tym by był rasowy. Ponieważ miałam na Facebooku polubionych kilka fundacji – zgłosiłam się do jednej z nich: Westy do Adopcji. Myślałam, że to wszystko potrwa  ale sprawy potoczyły się jakoś tak bardzo szybko. Nasze rozmyślania nie miały czasu się uprawomocnić  – wypełniliśmy ankietę i kilka godzin później zadzwoniła do mnie Dominika – Prezeska Fundacji WdA, że jeśli chcemy to następnego dnia możemy przyjechać. „Do wzięcia” była sunia i piesek. Byliśmy zdecydowani na drugą sunię ale wiedzieliśmy, że tak naprawdę ostateczną decyzję podejmie Tila. Tak się też stało – z sunią nie dogadała się nawet przez moment. Za to piesek ……. no miłości nie było ale też nie było agresji. Zapytaliśmy jeszcze Dominikę, które z nich ma mniejsze szanse na szybki dom. Okazało się, że chłopakom jest trudniej – a to tylko wzmocniło decyzję, żeby wziąć Jetta.

Pierwsze dni były trudne.

Bardzo trudne! On był przerażony, posikiwał w domu, czego my kompletnie się nie spodziewaliśmy. Tila notorycznie na niego warczała przez co zaczęliśmy mieć wyrzuty sumienia czy aby na pewno była to dobra decyzja. Na szczęście z pomocą przyszedł nasz weterynarz, który z właściwą sobie gracją i uśmiechem powiedział: „niedługo będzie go broniła. dajcie im chwilę”. 

Daliśmy …….. i wiecie co? Dzisiaj nasze psy śpią razem kiedy wychodzimy z domu, na dworze ganiają się jak szalone a jesli jakiś obcy pies warknie na Jetta – Tila rusza do boju! To samo zresztą w drugą stronę – niechże tylko jakiś łotr krzywo szczeknie na Tiluchę …….. Nie powiem, ze między nimi jest miłość i harmonia. Tilka ciągle warczy i jest zazdrosna a jak dostają jedzenie to tylko patrzą, żeby sobie podkraść. Ale jestem pewna, ze na swój sposób się kochają i gdyby jednego zabrakło – drugie by to bardzo przeżyło. 

Jett jest dzisiaj otwartym, wesołym psiakiem. Ma swoją Zuzannę, z którą śpi w łóżku i którą wielbi. Ma swoją Tilę, która mu troszkę matkuje. A przede wszystkim ma dom! Ma swoje posłanie i swoją miseczkę i człowieków do kochania. Jest wdzięczny jak żaden chyba z moich dotychczasowych psów. Tak jakby wiedział, ze los się do niego tamtego dnia uśmiechnął. Uśmiechnął nie tylko zresztą do niego bo jestem pewna, ze mimo początkowych trudności – my także dużo zyskaliśmy na tej adopcji. 

Życie ze zwierzakiem jest pełniejsze i lepsze. Dzieci uczy empatii i obowiązkowości. Nasza córka wie, że musi być za psy odpowiedzialna. Że ich spacer jest ważniejszy niż telefon do koleżanki. Myśli o tym by sprawdzać czy mają czyste i pełne miseczki na wodę. Na wakacjach zastanawia się czy tęsknią i czy są zdrowe. Przypomina nam o tym, by Tili (chorej na cukrzycę) podać insulinę kiedy przychodzi pora. Dziecko, wychowywane z psami, jest bardziej poukładane i dojrzalsze.

Jeśli więc wydaje Ci się, ze nie możesz mieć psa bo masz dziecko – bardzo się mylisz. Jeśli wydaje Ci się, że masz za małe mieszkanie – bardzo się mylisz. Pies czy kot, który nie ma domu doceni nawet maleńkie mieszkanko. Jest mu wszystko jedno czy masz 30 czy 100 metrów. To, ze pracujesz? Wierz mi, ze nawet 10 godzin samemu w ciepłym i suchym miejscu będzie dla zwierzaka lepsze niż 24 godziny w głośnym, mokrym i zimnym schronisku czy na ulicy. 

Wiadomo – są sytuacje typu – wyjazd na urlop. Ale czy tak naprawdę nie miałbyś wtedy co zrobić ze zwierzakiem? Są rodzice, przyjaciele ……. zawsze jest rozwiązanie! My potrafimy przed urlopem jechać 350 kilometrów by psy zawieźć na Śląsk. Czasami wtedy wylatujemy z Katowic ale czasami wracamy do Warszawy i dopiero wtedy lecimy na urlop. Po powrocie jedziemy znowu te 700 km, by je przywieźć do domu. To oczywiście duża komplikacja. Ale da się zrobić! Nasi przyjaciele (właściciele dwóch buldogów) proszą córkę znajomych by u nich mieszkała na czas ich wyjazdów. Czasami my im pomagamy idąc w ciagu dnia do ich czworonogów, żeby je wyprowadzić.

Tak naprawdę wszystko można fajnie i sensownie poukładać. Tylko trzeba chcieć. Bo bez serca do tego …… nie ma sensu. Zwierzak to nie jest zabawka …. ani dla dorosłego, ani tym bardziej dla dzieci. Zwierzak to nie jest pomysł na prezent, nie metoda na pocieszenie. Jeśli chcesz mieć zwierzę w domu – przemyśl to dobrze. Ale tak racjonalnie. Nie wymyślaj powodów, które nie istnieją.  I zapytaj siebie dlaczego chcesz je mieć. Bo przecież możesz zwyczajnie nie chcieć. Nie każdy musi lubić i mieć zwierzęta.

A jeśli się już zdecydujesz – ADOPTUJ! Nie kupuj szczeniaczków z hodowli a juz tym bardziej tanich szczeniaczków z pseudohodowli. Jeśli już kupujesz – sprawdź skąd, w jakich warunkach mieszka sunia – masz prawo to zobaczyć! Ale tak naprawdę – po co kupować? Czy rasowy znaczy lepszy? Jest tyle pięknych i kochanych zwierzaków, które szukają miłości. Właśnie Twojej! Tej najlepszej i najpiękniejszej! A za Twoją miłość zwierzak odpłaci Ci po stokroć. Bo one kochają bezinteresownie. Za to, że jesteś. Tak po prostu.

komentarze 2

Odpowiedz na „KingaAnuluj pisanie odpowiedzi