Zuzanna chodzi do hiszpańskiej szkoły! Uwierzycie? Ja ciągle jeszcze nie mogę 🙂 Po całych tych papierologicznych zawirowaniach nie sądziliśmy, że w ogóle zacznie o czasie ale jednak się udało. I powiem Wam jedno …… ta szkoła to najlepsze co młodą mogło spotkać!
Żeby zapisać dziecko do jakiejkolwiek państwowej szkoły na Majorce potrzebny jest meldunek.
Żeby natomiast móc się tutaj zameldować niezbędna jest karta rezydencji, o której dowiedzieliśmy się dosłownie na tydzień przez zakończeniem sierpnia. Zapytacie co zatem robiliśmy przez prawie 3 miesiące mieszkania tutaj? Ano czekaliśmy na numery NIE – według informacji uzyskanych na początku miały one wystarczyć do zameldowania i zapisania Zuzi do szkoły. Wydanie tych numerów zajęło Hiszpanom 2,5 miesiąca. Kiedy pobiegliśmy z nimi do urzędu byliśmy naprawdę mega zdziwieni, że możemy je sobie tak naprawdę wsadzi w d……. Nie pomogły nawet znajomości naszego Juana w urzędzie gminy. Bez karty rezydencji meldunku nie będzie …… a bez meldunku……
Zaczęły się gorączkowe próby umówienia na tzw. CITĘ czyli wizytę w urzędzie imigracji w Palma de Mallorca. Termin? Październik 2019 …… trochę późno – biorąc pod uwagę, ze rok szkolny zaczyna się 11 września. Co robić, co robić? No cóż …… trzeba będzie błagać w szkole 😉 Mamy w końcu umowę najmu, mamy poświadczenie, ze ten najem jest opłacony i co ważne – jesteśmy obywatelami Unii Europejskiej, w której do 16 roku życia jest obowiązek szkolny. Niby wiedzieliśmy, że powinno się udać, ale strach i nerwy były.
Szkołę otworzyli 2 września.
Byliśmy tam w sumie 3 razy. Nie udałoby się pewnie bez pomocy Dorotki, która z wielkim brzuchem, 2 dni przed porodem dzielnie towarzyszyła nam jako tłumacz. Ale się udało.
Zapisana. Zakupiliśmy książki za bagatela 300 EUR i 12 września nasze dziecię wyszło rano na autobus (chcieliśmy odprowadzić, odwieźć – najlepiej wejść z nią na lekcję …. ale usłyszeliśmy, ze to siara).
No i jak w tej szkole?
Żeby była jasność …… Zuza po hiszpańsku zna jakieś kilkanaście słów. Szczerze mówiąc naprawdę bardzo ją podziwiam ….. kiedy sobie myślę o tym, że miałabym chodzić do 3 klasy gimnazjum, gdzie wszyscy będą mówiąc w języku, którego nie znam …. Byłabym przerażona. Ona nie była. Nie wiem czy trochę nas oszukiwała czy rzeczywiście jest taka odważna. W każdym razie na kolejne pytania o jej samopoczucie zaczynała już reagować znudzeniem i zniecierpliwieniem. Jak się teraz okazuje – słusznie.
Po pierwsze majorkańskie szkoły mają ogromne doświadczenie w nauczaniu obcokrajowców. Umówmy się ….. mieszka tu od groma Niemców, Polaków czy Anglików. U Zuzy w klasie jest Duńczyk, Argentyńczyk oraz dziewczynka z Indii. Już w momencie zapisywania jej do klasy pan w sekretariacie uspokajał mnie, że jej nieznajomoć języka to żaden problem. Jednak wtedy prawdę powiedziawszy pomyślałam sobie, że koleś trochę pieprzy. No helloł!
Pierwszy dzień pokazał jak bardzo się myliłam.
Kiedy młoda rano pojechała na zajęcia – pierwszą godzinę spędziła w gabinecie Wicedyrektorki podczas gdy nauczyciele debatowali do której klasy ją przydzielić. Na etapie zapisu mogliśmy wybrać klasę artystyczną lub klasę z niemieckim. Oczywiście wybraliśmy pierwszą. Kto by chciał się uczyć dwóch języków na raz? Woleliśmy, żeby skupiła się na hiszpańskim a poza tym ona lubi wszelkie muzyki, plastyki i inne takie. Jednak okazało się, że do tej klasy trafili w zasadzie sami miejscowi. W tej drugiej – nie dość, że jest mieszanka narodowościowa to jeszcze jest tam już jedna Polka. Zuza została poproszona o świadomy wybór – przy czym od razu jej zaznaczono, że w klasie z niemieckim będzie jej zdecydowanie łatwiej. Kiedy rzeczywiście zdecydowała się na tę opcję – pani Wicedyrektor zaprowadziła ją do sali osobiście i poprosiła dziewczynkę z Polski by z Zuzą usiadła i przynajmniej na początku się nią zajęła.
Wyobrażacie sobie coś takiego w polskiej szkole?
Byłoby zapewne tak – zapisała się – niech chodzi. Tutaj jest inaczej. I przekonujemy się o tym każdego kolejnego dnia!
Nie dalej jak wczoraj Pan od fizyki zaproponował młodej, że znajdzie dla niej podręcznik po angielsku, żeby mogła się z niego uczyć i zaliczać sprawdziany. Pani od catalany powiedziała jej, że nie musi czytać lektur – zamiast tego będzie robiła jakieś proste ćwiczenia, dzięki którym szybciej nauczy się podstaw. Nauczyciele są tutaj tak nastawienie na ucznia i na to by mu pomóc, że chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim podejściem. Dziecku, które nie zna języka stwarza się tutaj warunki, które mają maksymalnie ułatwić przebywanie w szkole. Za dwa tygodnie Zuza dostanie nauczyciela, który będzie ją uczył hiszpańskiego w czasie kiedy pozostała część klasy będzie miała normalnie lekcje. Oczywiście Zuza będzie musiała materiał nadrobić ….. ale na szczęście poziom nauczania w Hiszpanii nie jest zbyt wysoki. Materiał z matematyki to mniej więcej poziom 4 klasy naszej szkoły podstawowej i zanim mnie ktokolwiek jeszcze raz zapyta czy mnie to nie martwi – odpowiadam NIE!!!!! Jak czterdzieści lat żyję nie udało mi się nigdy wykorzystać w życiu sinusa, cosinusa czy tangensa. Cieszę się, że moje dziecko będzie mogło skupić się w 90% na nauce języka a nie na rzeczach, które jej się nigdy do niczego nie przydadzą,
Lekcje w majorkańskiej szkole zaczynają się codziennie o 8.00 i kończą o 14.00. Biorąc pod uwagę co dzieje się teraz w liceach w Polsce ….. to kolejny pozytyw. Do tego dzieci są zabierane rano ze swoich miejscowości przez szkolny autobus, który zawozi je pod sam budynek szkoły, a po zakończonych zajęciach – czeka na nie i rozwozi z powrotem. Żadnej logistyki, kombinowania, podwózek. Jedyne co Zuza musi rano zrobić to dojść na przystanek, co zajmuje jej koło 10 minut.
Czego młoda się uczy?
W zasadzie głownie języków:) W tygodniowym planie lekcji ma dwie godziny angielskiego, dwie niemieckiego, catalan oraz hiszpański. Do tego matematyka z fizyką i chemią, biologia z geografią, w-f. Lekcje nie są pooddzielane przerwami jak to ma miejsce w polskiej szkole – rano odbywają się dwie godziny pod rząd, później następuje półgodzinna przerwa i kolejne 3 lekcje, po których znowu 15 minut przerwy. Dzieci mają do nauczycieli zupełnie inny stosunek. Jest zdecydowanie mniejszy dystans i więcej luzu.
System ocen na Majorce? Od 0 do 10. Koleżanka Zuzi z klasy próbowała przełożyć jej to jakoś na nasze warunki ale ostatecznie nie do końca jeszcze wiemy , od której oceny jest już ok 😉 Okaże się. I to bynajmniej nie na zebraniu bo takowych też tutaj nie uświadczycie. Jeśli jest taka potrzeba – rodzice są zapraszani na indywidualną rozmowę. Z tego co zrozumiałam są jakieś dni otwarte jednak nie ma to kompletnie nic wspólnego z naszymi polskimi wywiadówkami.
Kiedy o 14 Zuza odzywa się do mnie z autobusu, ze już jedzie – ciągle jeszcze mam taki moment, że łapie mnie nerw czy wszystko było dzisiaj ok.
Jak już napisałam wcześniej – podziwiam moje dziecko. Każdego dnia idzie w miejsce, w którym stara się porozumieć z ludźmi i zrozumieć co do niej mówią. W miejsce, gdzie musi robić notatki w nieznanym na razie języku. Chodzi tam z chęcią i bez strachu. Jest ciekawa.
Kiedy się tutaj przeprowadzaliśmy wiedzieliśmy oczywiście, że pójdzie do państwowego gimnazjum i niejednokrotnie rozmawialiśmy z nią o tym. Tłumaczyliśmy, że to dla niej ogromna szansa, że za rok będzie znała płynnie dwa języki (po angielsku mówi świetnie) a to da jej w życiu zdecydowanie więcej niż jakikolwiek tangens czy cotangens.
Gdy to było w sferze rozmów nie wywoływało we mnie jednak takich odczuć, jakie pojawiły się teraz. Jestem z mojej córki naprawdę mega, mega dumna. I po raz pierwszy dotarło do mnie ostatnio, że wychowujemy obywatela świata. Młodą kobietę, która w wieku 14 lat widziała już pół świata, podróżowała sam samolotem, ogląda angielskie filmy bez lektora czy napisów, a na prezent urodzinowy wybiera sobie wycieczkę do Londynu na przepiękny musical. Kobietę, która w tymże Londynie powiedziała mi „będę tutaj mieszkać”. I mimo jej TYLKO 14 lat ….. ja wiem, ze tak będzie.
Super blog Kasiu, pozdrowienia z jesiennej Wawy:)