Dom nad morzem …. marzenia kontra rzeczywistość

Ci z Was, którzy śledzą naszego bloga – wiedzą, że szukając miejsca do zamieszkania na Majorce – kierowaliśmy się kilkoma nadrzędnymi kwestiami. Jedną z nich był niewątpliwie widok na morze – nasze marzenie, coś o czym niejednokrotnie rozmawialiśmy i bez czego w sumie nie wyobrażaliśmy sobie przenosin na wyspę.

Z racji faktu, że upierdliwie spamuję Was widokiem z tarasu – wiecie, że powyższy cel został osiągnięty. Dom jest NAD SAMYM morzem ….. bliżej się naprawdę nie da. Codziennie rano budzimy się z zapierającym dech w piersi widokiem błękitnego morza, śniadanie jemy słuchając szumu fal, który kołysze nas także do snu. Jest pięknie……. Naprawdę idyllicznie.  Mam swoją cudowną boho przestrzeń wypełnioną hamakami, huśtawkami i kokosowymi świecznikami prosto z Bali. Jednak po 5 miesiącach tutaj …… mogę dodać magiczne ALE. Ale, na które miejscowi od początku zwracali nam uwagę. Bo kochani moi …. Ktoś, kto mieszka na Majorce już parę lat …. Wcale nie dąży do tego, by wynająć czy zbudować dom w pierwszej linii brzegowej.

Nie takie morze cudowne ….

Kiedy przyjeżdżasz na wakacje do hotelu i bierzesz pokój z widokiem  – nie zastanawiasz się nad tym, że po 2-3 dniach większość Twoich rzeczy jest wilgotna. Nie widzisz także tego, że na podłodze pokoju osiada coś pomiędzy pyłem a solą – w końcu codziennie ktoś przychodzi sprzątać Twój pokój, więc dlaczego niby miałabyś cokolwiek zauważyć?

Kiedy jednak zaczynasz mieszkać nad samym morzem  ….. nawet w upale, jakie serwuje tutaj lipiec czy sierpień – dosyć szybko zauważasz, że wilgoć naprawdę daje się we znaki. Nieważne, że w nocy jest 27 stopni …… jeśli zostawisz pranie na zewnątrz – rano jest znowu mokre. To samo dzieje się z pościelą w sypialni, rzeczami, które wiszą sobie radośnie poza szafą.  Wilgoć jest wszędzie …… i o ile w wakacje nie jest może aż tak bardzo uciążliwa, o tyle jesienią zaczyna odrobinę doskwierać.

A niech do wilgoci dołączy jeszcze silniejszy wiatr …….

Wtedy naprawdę robi się ciekawie! Koło naszego domu z każdej strony rosną przepiękne, iglaste drzewa. Są urokliwe i w połączeniu z lazurową wodą wyglądają wręcz bajkowo. Jeśli jednak zmienia się pogoda i wiatr zdecyduje dać o sobie znać …… wtedy te bajkowe drzewa zaczynają Cię po prostu najzwyczajniej w świecie irytować! Igły są wszędzie …… Każdy dzień zaczynasz od zamiatania tarasu ….. jednego, drugiego … i trzeciego. Ty zamiatasz …… a igły ciągle lecą …… a razem z nimi pomarańczowy pył ….. który osadza się na wszystkim i wierzcie mi – nie wygląda zachęcająco. No a jak jeszcze spadnie deszcz ….. taki naprawdę duży deszcz ….. to nagle się może okazać, że dwa tarasy od strony ulicy, które na co dzień są zamknięte i w ogóle tam nie wchodzisz ….. są tak zawalone igłami, że masz powódź w domu – bo przecież igły zablokowały odpływ…….

Wiecie, że w lipcu za pieniążki z dodatkowego zlecenia – zamiast kupić sobie jakąś ładną boho kieckę kupiłam KARCHERA? Misiek śmiał się ze mnie chyba ze trzy tygodnie bo miałam fazę na ciśnieniowe mycie tarasów i elewacji. Domyłam – a co! Tylko, że efekt utrzymywał się może jakieś 2 tygodnie 😉

Mało? Nie martwcie się …… atrakcji jest więcej 😉

Np. taki piasek ……. Kochacie czuć go na plaży pod stopami? Ja też!!!!  Ale o ile na plaży to uwielbiam …. o tyle w domu już niekoniecznie! A mieszkając przy morzu (i plaży) nie ma opcji, żeby w domu nie było piaseczku. Tym bardziej, że mamy dwa psy, z którymi Maciej codziennie rano idzie na pobliską Cala Gran. Tila pierwsze co tam robi – to się tarza. Maciej za każdym razem musi zamoczyć stopy w wodzie, co oznacza, że do domu wraca oblepiony piachem. Czasami mam wrażenie, że z tej trójki tylko Jett zachowuje jako taką piaskową poprawność. Pozostała dwójka zapewnia mi co rano niesłychane wrażenia, kiedy schodzę na boso po kawę do kuchni.

Nie zrozumcie mnie źle – nie jestem dewiantem czystości.

Spełniam zdecydowanie wszystkie kryteria bałaganiarstwa – ale uwielbiam tłumaczyć to sobie faktem, że to bałagan twórczy. I o ile nie przeszkadza mi np. nieporządek w szafach (z którym się rozprawiam raz na 2 miesiące) czy totalny bajzel w pomieszczeniu gospodarczym (kto tam wchodzi!!!) – o tyle piasek, igły czy okruszki na podłodze lub dywanie doprowadzają mnie do stanu wrzenia 😉

Pewnie dlatego od pięciu miesięcy moim najlepszym przyjacielem w domu jest odkurzacz. I od razu zaznaczę, że to nie jest zwykły odkurzacz ale moja prawa ręka do zadań specjalnych. Kiedy się przeprowadzaliśmy postanowiliśmy zostawić nasz stary sprzęt, a zastąpiliśmy go bezprzewodowym Philipsem SpeedPro Max Aqua. W końcu wiedzieliśmy, że zamieszkamy w 160m, na dwóch piętrach ….. i przełączanie się co kilkanaście metrów do innego gniazda będzie conajmniej uciążliwe. Philips jest odkurzaczem bezworkowym, zasilanym przez akumulator, który ładuje się między jednym a drugim sprzątaniem. Dosyć ważną jego funkcją jest nakładka myjąca podłogę, dzięki której mogę odpuścić sobie jazdę na mopie i która zdecydowanie oszczędza wodę!!! Podłączasz zbiorniczek, mocujesz specjalną ściereczkę za pomoc≥ą rzep i już!  Podłoga jest myta przy minimalnym zużyciu wody – co w przypadku domu nad morzem ma swoją ogromną zaletę – powierzchnia schnie w miarę SZYBKO!!! Wszystkie nieczystości zbierają się w specjalnym pojemniku – co może nie jest najpiękniejszym dla oka widoczkiem (błueeeee – co ja z tej podłogi zbieram!!!) ale wyjęcie pojemnika, wysypanie śmieci i umycie go zabiera chwilę, a ja nie musze szukać żadnych worków i martwić się czy kupię odpowiednie. No i moja „znienawidzona” szczota z podświetleniem, które pokazuje mi jak bardzo syzyfową pracę wykonuję każdego dnia! Widzę każdy kłaczek, okruszek i ziarenko piasku …. A wierzcie mi – czasami wolałabym tego nie widzieć.

Nigdy nie sądziłam, ze będę kiedykolwiek wychwalała odkurzacz ……. Ani że zostanę psychofanka codziennego używania tegoż sprzętu. Ale stało się ….. dom nad morzem zrobił swoje …….. i tylko czasami – kiedy nie zdołam na jednym naładowaniu posprzątać całego domu)- mam przymusową przerwę. Ale wtedy wystarczy kilka godzin ……..

Z czym jeszcze musisz się zaprzyjaźnić mieszkając nad samym morzem?

To wprawdzie domena Macieja (ja jestem starszym odkurzającym) ale niezbędny atrybut to z całą pewnością płyn do mycia szyb! Ten cały pył, piasek i wilgoć – zanim wedrą się do domu przez uchylone okno – zostawią przepiękne zacieki i szlaczki na każdej jednej szybie. Na początku z tym walczyliśmy. Nie powiem, że Misiek biegał ze szmatką i pucował wszystkie okna, ale niektóre i owszem. Jakiś miesiąc zajęło nam dojście do wniosku, że to zwyczajnie nie ma sensu. Myjesz okno ……. A chwilkę później zawieje i możesz w sumie myć od nowa. Ostatnio doszliśmy już do etapu, kiedy nie zwracamy już chyba na okna uwagi. Umyjemy przed świętami – jak każdy szanujący się Polak!!!

Kiedy ostatnio poszliśmy w gości do naszych znajomych, mieszkających z dala od wody  – nie zachwyciłam się tyle wystrojem, piękną kuchnią czy meblami …….. co faktem, że w dużym domu, przy dwójce małych dzieci  – jest czysto.

Podłogi były suche, żadnych igieł ani pyłu …… i te wielkie CZYSTE okna …… Uświadomiłam sobie, że pamietam to z Polski ….. bo tutaj od pięciu miesięcy nie doświadczyliśmy takiej czystości. Sprzątamy, staramy się …… ALE natury nie da się chyba oszukać.

I miałam nawet chwilkę kiedy zastanawiałam się czy po zakończeniu obecnej umowy najmu nie powinniśmy się przenieść – w końcu od nich do plaży można dojść w kilkanaście minut.

Ale następnego dnia wstałam rano …….. rzucając słowa na K.. i CH.. przeszłam na boso po nowej porcji piasku, a chwilę później piłam kawę w hamaku, na tarasie – patrząc w tę niesamowicie błękitną wodę. I wiecie co? Ostatecznie chyba porządek nie jest w życiu aż taki ważny.

Jak to powiedziała kiedyś moja serdeczna przyjaciółka „Dom jest dla mnie, a nie ja dla domu”. Staram się sobie to przypominać za każdym razem, kiedy rozładowuję odkurzacz 😉

Dodaj komentarz