Kiedy za drzwiami czai się zło :)

W ubiegłym tygodniu dopadła mnie choroba. Przypałętał się jakiś wirus i dwa dni miałam raczej słabe. Trzeciego jednak postanowiłam, że już chorować nie będę i poszłam biegać. To zawsze pomaga. Nie wiem dlaczego – może to kwestia wypocenia zarazy ….. a może po prostu działa tutaj psychika. Nie lubię chorować. Nie lubię być rozlazła i marudna. Nie lubię i nie będę! Z treningu wróciłam zdrowa!

Niestety pech chciał, że zanim wyzdrowiałam – zdążyłam zarazić męża ………

Wiecie już o czym będzie dzisiejszy post?

Kochani …….. opowiem Wam krótką historię o umieraniu!

Każdy wie, że faceci nie chorują – oni odchodzą z tego łez padołu, a odchodzenie to jest powolne i bolesne. U nas zaczęło się w piątek ……. klasyczny katar i może stan podgorączkowy. Niby nic ale po godzinie już wiedziałam, że czeka mnie ciężki weekend ….. Przecież szanujący się mężczyzna nie będzie cierpiał w milczeniu, o nie! On w swoją chorobę zaangażował cały dom, włącznie z psami. 

W sobotę rano mieliśmy razem jechać na zakupy. Jestem dużą dziewczynką i rozumiem, że ktoś, kto jest chory i źle się czuje, nie ma ochoty pałętać się po sklepie ale widocznie nie wykazałam odpowiedniego entuzjazmu do samotnych zakupów. Nie byłam zła. Chciałam mieć to z głowy więc zbierałam się energicznie do wyjścia.

Wtedy się zaczęło…..

Dowiedziałam się, że mi na Mężu nie zależy i w ogóle brakuje mi empatii. To, że o Niego nie dbam padło już w piątek ale na wszelki wypadek – w sobotę powtórzyliśmy ten komunikat – mogłam w końcu nie usłyszeć albo nie zapamiętać. 

O matko ……… nawet nie wiecie jak szybko wkładałam buty na nogi. Nagle te sobotnie zakupy okazały się całkiem sympatyczną perspektywą. W sklepie przynajmniej nikt mnie nie oskarża o bycie odczłowieczoną, nieczułą istotą.

Kupiłam leki – najmocniejszy zestaw, jaki mieli w aptece. Dodatkowo zapas czosnku i mleka. Wracałam do domu w pełnej gotowości by zniszczyć podłego mikroba, który maltretuje moje Kochanie! Myślałam, że może kiedy mnie nie było, Misiek się przespał i może mu się polepszyło ……. och Głupiaś Kobieto, Głupiaś!!!! 

Miśkowi się nie polepszyło. Było GORZEJ!!!! Umieranie weszło na wyższy poziom. Pełen cierpienia i udręki. Nie pomagały leki, ani herbata, ani mleko z miodem. Wszystko Męża bolało, a ja – zła żona – znowu o Niego nie dbałam. 

„Jak to dobrze, że spisałem testament” wyszeptał targany 37 stopniową gorączką. 

O matko! Really? Ja naprawdę nie do końca rozumiem jak można się tak ze sobą pieścić. No ok ….. boli, mięśnie osłabione, katar, zatoki – to może wykańczać. Ale, że testament? 

Jest dopiero 18 ……… może jakoś dam radę to znieść w godności – w sumie scena kiedy przywołał dziecko, żeby się z nią pożegnać była nawet rozczulająca.

Zasnął ……. zapadła cisza. W pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać czy może naprawdę nie gaśnie na moich oczach. Marudny jest w tej chorobie straszliwie ale w końcu kocham Goscia.

Sprawdziłam!

Oddychał miarowo. Zrobiłam Mu zatem dzbanek gorącej herbaty i postawiłam przy łóżku paczkę chusteczek. Na noc zaaplikowałam aspirynkę. Wydawało mi się, że jest lepiej.

Niestety po dzisiejszym przebudzeniu stan mojego małżonka nie uległ poprawie.

Noc była ciężka, ja – nieczuła i niewrażliwa.  

Poranek ewidentnie nie przyniósł ukojenia i wiedziałam, że kolejny dzień marudzenia przede mną. Jestem złą, bardzo złą żoną. Nie dbam, nie martwię się, nie trzymam za rączkę. Ba – nie kocham! To, że przygotowuję napoje i mikstury? Eeeeee ….. to w absolutnie żaden sposób nie świadczy o trosce czy zaangażowaniu. Czemu się nie użalam? Czemu nie mam łez w oczach? Przecież od wczoraj śmierć wali do drzwi naszego domu!!!!! 

Dzisiaj już to wiem – jestem potworem!

Teraz to wszystko brzmi całkiem dowcipnie ale asystowanie przez cały weekend przy umieraniu to naprawdę bardzo wycieńczające zajęcie. 

Boję się co by było, gdyby organizm Miśka postanowił się bronić przed wirusem i temperatura wzrosłaby do 39 czy 40 stopni. Zastanawiam się jak będzie jutro w pracy – w końcu koleżanki z biura mogą się okazać równie zimne i okrutne jak ja. Może zadzwonić i poprosić by się ktokolwiek Mężem zaopiekował? Przecież przeziębienie to nie są przelewki …….

Tak poważnie to jest lepiej! Przed chwilą Kotek sam sobie przygotował kolację i wziął leki. Był nawet z psami – co pewnie w najmniej oczekiwanym momencie okaże się oznaką mojej znieczulicy. 

Śpi sobie teraz mój Misio cichutko – najgorsze chyba za nami. Uffffff!

Kiedy pisze tego posta – przypominają mi się wszystkie memy o chorych mężczyznach. Jak to jest, że dorosły, odpowiedzialny i bardzo rozsądny facet przy byle katarku staje się malutkim chłopcem? Może oni naprawdę mają jakąś mega obniżoną odporność i próg wytrzymałości? Ja też choruję i lubię wtedy, żeby ktoś się mną zajął. Ale nie pamiętam, żebym nawet przy anginie, żegnała się z kimkolwiek czy pisała testament. Śpię, stękam, smarkam i biorę leki. Nie zarzucam rodzinie braku empatii – w sumie to staram się sama sobą zajmować.

No …. ale w końcu ja jestem tylko bezdusznym robotem. Mało tego –  w chorobie nie myślę nawet o zabezpieczeniu przyszłości mojej rodziny. A mąż owszem 🙂

I jak Go nie kochać?

komentarze 3

Odpowiedz na „Medżik JedrzejAnuluj pisanie odpowiedzi