Historia fikcyjnych dziadków

Bardzo wielu z Was pytało mnie o historię, która opisałam w poście, dotyczącym portali randkowych.

Tak, tak …… najwięcej pytań było o tych podstawionych dziadków 😉

Stwierdziłam, że skoro jest to dla Was interesujące – opisze całą tę „znajomość”, która trwała kochani dwa lata. Dwa lata mojego życia, które z jednej strony zmarnowałam ….. a z drugiej – przeżyłam wtedy coś naprawdę wyjątkowego.

Marcina poznałam na portalu randkowym.

Zaczepił mnie, nie miał zdjęcia ale ja już byłam na tym etapie, kiedy wiedziałam, że to nic nie znaczy. Było w nim coś innego. Jakiś smutek, który przyciągał jak magnes. Zanim doszło do spotkania – długo rozmawialiśmy. W zasadzie już po kilku dniach przenieśliśmy się na popularne wtedy gadu gadu i spędzaliśmy tam każdy wieczór. Dzień w dzień. Kilka godzin po zaśnięciu – malutkiej wówczas – Zuzki. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym ……. na swój sposób się od tych naszych rozmów uzależniłam. Tęskniłam w ciagu dnia, czekałam na wieczór. A jeszcze go nawet nie widziałam. Zaczęliśmy rozmawiać przez telefon, pisać setki smsów. Setki – nie przesadzam, naprawdę!
Na spotkanie szłam z duszą na ramieniu. Podesłał mi jakieś zdjęcie ale nie było wyraźne więc mogłam się spodziewać kogokolwiek. Umówiliśmy się w Arkadii. Kiedy przyjechałam – czekał przy ruchomych schodach z czerwoną różą. Facet, odrobinę wyższy ode mnie. Dobrze ubrany, w okularach. Nie był gościem, za którym odwróciłabym się na ulicy ale wtedy nie miało to juz dla mnie znaczenia. Te wszystkie, wielogodzinne rozmowy, telefony, smsy ….  nie wiem czy można się zakochać zanim się kogoś tak naprawdę zobaczy – ale jeśli można, to byłam już zakochana.
Po spotkaniu wszystko nabrało tempa i rumieńców. To była taka znajomość, o której się czyta w książkach. On ciągle robił mi niespodzianki – przyjeżdżał do pracy, przysyłał kwiaty, zostawiał kartki za wycieraczką mojego samochodu. Kontakt mieliśmy bardzo intensywny. Nie mogliśmy się sobą nacieszyć. Wtedy dopiero poznałam to uczucie jak to jest tęsknić za kimś minutę po rozstaniu z nim. Uwielbiał i troszczył się o Zuzię. Zawsze coś dla niej miał kiedy przychodził (a mieszkałam wtedy u rodziców bo czekałam na moje – budujące się mieszkanie).  No i ciągle te smsy …….. setki, dziesiątki ….. całe wieczory – jeśli nie spędzaliśmy ich razem to były pisane.

Przedstawił mi na początku znajomości swoją – skomplikowaną sytuację rodzinną, która wyjaśniała fakt, że nie zapraszał mnie do swojego domu przez długi okres czasu.

Powiecie – AHAAAAAA durna, zakochana, ślepa – nie zakumała. Ale to nie tak. Znam specyficzne sytuacje domowe, wiem, że w życiu naprawdę może być różnie. Rozumiałam. Tym bardziej, ze nic nie wskazywało na to by kiedykolwiek kłamał.
Zaczęliśmy razem wyjeżdżać. Na weekendy – we dwoje, na ferie czy wakacje …… z Zuzią. Setki zdjęć, cudowne wieczory. Wycieczki po górach. On prowadził wózek, zajmował się Zuzią bardzo chętnie co tylko ujmowało mnie jeszcze bardziej.

Po roku znajomości, kiedy ciagle nie byłam w jego mieszkaniu – zaczęłam coś podejrzewać.

Stałam się czujna i uważna. Jako asystentka w korporacji, organizująca w zasadzie 80% życia mojego szefa – miałam pojęcie o tym gdzie szukać aby znaleźć. Ale wiecie co? Mimo, iż bardzo się starałam, sprawdzałam loty, opóźnienia, odwołania, pogodę ….. to NIGDY nie złapałam Marcina na kłamstwie. BA! Sprawdziłam nawet jego ubezpieczenie medyczne w Medicover! Nic nie znalazłam! Żadnej baby, żadnych dzieci.  Nie wiem jak on to robił. Chodziliśmy po większości galerii handlowych w Warszawie – za rękę. Wyjeżdżaliśmy. Chodziliśmy na spacery po Starówce. Do restauracji. Zawsze kiedy otwierał przy mnie swojego laptopa – na pulpicie było moje zdjęcie. W pewnym momencie było mi już cholernie głupio przed samą sobą, że szukam dziury w całym . Zastanawiałam się czy ja przypadkiem podświadomie nie próbuję tego zniszczyć.
Kiedy były momenty, że robiło się między nami paskudnie (z powodu moich podejrzeń) – On zawsze robił coś co absolutnie potrafiło uśpić moją czujność. W końcu znalazłam się w jego mieszkaniu.  No dobra …. dzisiaj już nie jestem taka pewna, że w jego. W końcu też – przed świętami wielkanocnymi przyniosłam na randkę pięknego, własnoręcznie upieczonego mazurka dla jego ukochanych dziadków, o których bardzo dużo słyszałam. Powiedział „sama im go daj”. Tak, tak kochani …… zabrał mnie do uroczych, starszych ludzi, do których zwracał się per babciu i dziadku. Wypiłam z nimi herbatkę i spędziłam naprawdę miły, rodzinny wieczór. Kto to był? Nie mam pojęcia!!!!! Nie wiem czy on tych ludzi wynajął, czy może to naprawde byli jego dziadkowie – tyle, że z zaawansowanym Alzcheimerem. Może przyprowadzał do nich kolejne laski a oni nie wiedzieli nawet kim on jest a co dopiero one.  W każdym razie dziadkowie byli. A ja byłam na siebie wściekła, że w ogóle mogłam kiedykolwiek pomysleć, że ten człowiek mnie oszukuje.

Pod koniec wakacji (naszych drugich) coś zaczęło się ewidentnie psuć.

Coraz częściej się kłóciliśmy. On miał mniej czasu. Przestał dotrzymywać słowa. Przez dwa tygodnie szarpaliśmy się telefonicznie aż w końcu powiedział mi, ze to koniec. Byłam w ciężkim szoku bo nie rozumiałam o co chodzi. Usłyszałam, ze ma raka zatok i nie pozwoli na to byśmy ja i Zuzia przechodziły przez taką sytuację. Nie pozwolił mi na nic. Odciął się kategorycznie. Nie odbierał telefonów. Nie odpisywał. Zniknął …..
Po trzech miesiącach – w drodze do domu odebrałam telefon z zastrzeżonego numeru. To był on. Głos mu drżał, mówił cicho i błagał mnie o spotkanie. Nie muszę Wam chyba mówić co przeżywałam przez te trzy miesiące ciszy więc wcale nie chciałam się spotykać. Chciałam żeby mnie zostawił w spokoju i zniknął na dobre bo już pogodziłam się z tą stratą. Poprosił o 15 minut, które dostał. Bo tak naprawdę – to, że zadzwonił – wydawało się w tamtej chwili najpiękniejszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać (eeech durna Ty).
Przyjechał już do mojego nowego mieszkania. Powiedział, ze miał zabieg, że to nie był złośliwy nowotwór. Że przeprasza, ze nie chciał nas skrzywdzić. No i że nie może beze mnie żyć. Popłynęłam.

Nawet nie wiem jak to się stało i kiedy …… zaproponował kupno domu.

Poinformował mnie, ze jego agent czegoś szuka, że chciałby abym z nim obejrzała parę lokalizacji. Chciał żebyśmy zamieszkali razem. Unosiłam się parenaście metrów nad ziemią. Szczęście kapało ze mnie litrami ….. jak się okazało – nie trwało to długo.
Minęły może 2 miesiące. Znaleźliśmy segment idealny dla nas. On miał wyłożyć pieniądze a potem mieliśmy sprzedać moje mieszkanie. Pojechaliśmy do notariusza – oficjalnie kupowaliśmy razem. Weszłam tam z wielkim uśmiechem na twarzy. Podekscytowana do granic. Oto ja i mój ukochany, którego wrednie podejrzewałam o kłamstwa, mieliśmy zamieszkać razem w pięknym miejscu. Mieliśmy od teraz budzić się i zasypiać w jednym łóżku, jeść rano razem śniadania i kupić sobie prawdziwego psa. Mieliśmy ……
Jak to zwykle u notariusza bywa – poproszono nas o dokumenty i kazano poczekać przy kawie na podpisanie aktu. Po paru minutach Marcin został wywołany – nie było go chwilę a kiedy wrócił – był wyraźnie podenerwowany. Po chwili poproszono do innej sali mnie. W największych nawet koszmarach nie mogłam wyśnić tego co nastąpiło ……. oto przemiłym, pełnym współczucia głosem pan notariusz poinformował mnie, że mój ukochany nie może nabyć ze mną nieruchomości, gdyż posiada wspólnotę majątkową ze swoją MAŁŻONKĄ. W związku z tym MAŁŻONKA powinna tu być lub przynajmniej powinniśmy dostarczyć stosowne dokumenty, że ona na te inwestycje wyraża zgodę albo ze ta inwestycja jest realizowana z JEGO OSOBISTYCH (nie wchodzących do wspólnego majątku) środków. Poza tym on ma obowiązek poinformować mnie o tejże istniejącej wspólnocie, w ramach której Państwo X mają już zakupione nieruchomości.

KURTYNA!!!!!

Dosłownie na oczy spadła mi kurtyna. Nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Nie mogłam wstać ani nic zrobić. Człowiek naprzeciwko mnie chyba połapał się w tym momencie, ze nie wiedziałam. W jego oczach zobaczyłam litość, która to wyzwoliła we mnie pokłady złości i siły. Przeszłam z powrotem do pokoju, gdzie czekał mój rycerz (już bez lśniącej zbroi). Popatrzyłam mu w oczy, wymierzyłam policzek i wybiegłam.

Co było potem możecie się domyślać.

W każdym razie  ……. nie odebrałam setek telefonów. Kilkanaście razy nie zeszłam na recepcję do gościa, który mnie oczekiwał. Owszem ….. raz jeden wysłuchałam tego co miał do powiedzenia. Same banały …. że się zakochał, że nie wiedział jak z tego wybrnąć. Że nie umie beze mnie żyć a żony nie może zostawić bo jest chora (strasznie chorowita rodzina).
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa …….. Dwa lata życia z oszustem idealnym. Dwa lata ….. czy prawdziwe?
Miałam momenty, kiedy chciałam ją znaleźć i pokazać te setki zdjęć z wakacji. Chciałam, żeby wiedziała i żeby czuła to samo co ja. Zaczął mnie straszyć, zrobiło się naprawdę paskudnie. Zbroja już nie tylko opadła ale wręcz zniknęła. Rycerz stał się Gnomem – chciałam napisać, że Ogrem ale w końcu Shrek był sympatyczny!
Ostatecznie postanowiłam być ponad to. Zaczęłam się zastanawiać czy ona tak naprawdę nie wiedziała. W końcu czy można nie widzieć, że Twój mąż wieczorami ciągle z kimś rozmawia, smsuje? Czy można nie zauważyć, że regularnie znika na weekendy? W wakacje na tydzień? W zimie na tydzień?
Z drugiej strony ……… gdyby mi ktoś opowiedział, ze przez dwa lata się nie zorientował, że facet, z którym jest – ma rodzinę ……..też bym nie dowierzała.

Jaki z tego wniosek?

Jest takie powiedzenie ….. „ufaj i sprawdzaj”. Ja najpierw ufałam, potem sprawdzałam a i tak na końcu dostałam po łbie. Na wszelki wypadek – jak poznałam obecnego męża to niby ukradkiem poprosiłam o dowód osobisty 😉  A jak mnie zapoznawał ze swoimi rodzicami – na stacji benzynowej, po drodze do Wisły – to poważnie się zastanawiałam jak sprawdzić ich dowody tożsamości.
Na szczęście moi obecni teściowie są całkiem prawdziwi. Tak jak prawdziwy jest mąż i to co razem tworzymy. I mamy nawet prawdziwego psa 😉 A właściwie dwa psy. I jeszcze dzisiaj dziecko wysłało mi zdjęcie chomika …….
Wierzę, że wszystko w życiu przytrafia się po coś. No dobra  – tak naprawdę nie mam pojęcia po co przytrafiła mi się ta historia. Może powinnam była napisać jakieś romansidło? Tak czy siak mogę Wam dzisiaj to wszystko z przymrużeniem oka opowiedzieć. Siedząc szczęśliwa na kanapie z człowiekiem, którego kocham.

Dodaj komentarz