Znacie ten ból kiedy po 3 tygodniach diety dopada Was jakaś mega impreza albo po prostu siadacie przed tv i pochłaniacie paczkę orzeszków? Już jedząc te orzeszki macie doła i myślicie sobie – raaany jaka jestem beznadziejna, już po diecie.
Dzisiaj chciałabym napisać kilka słów o takich właśnie sytuacjach.
Opowiadałam Wam już kiedyś o tym, że większość z nas źle podchodzi do tematu odżywiania. Traktujemy dietę jak zamknięty okres, w którym musimy wypracować jakieś efekty a potem znowu Eldorado. Z góry zakładamy, że będziemy na diecie np. 3 miesiące. Bo po tych 3 miesiącach jedziemy na urlop i na tym urlopie to alkohol, i słodkości, i trzeba spróbować greckich specjałów. Sami tak naprawdę planujemy swoją porażkę. Kwartał rygoru zakończony w nagrodę obżarstwem na maxa. Brzmi jak efekt jojo? No jasne, że tak!
Sama wielokrotnie tak właśnie podchodziłam do tematu. I dopiero jakiś czas temu uświadomiłam sobie jakie to durne myślenie. Teraz się zamęczę bo kostium źle leży a potem to juz nieważne 😉
Dostrzegacie ten idiotyzm?
Pewnie tak ale czy wiecie jak od niego uciec?
Metoda jest banalna tak naprawdę. Diabeł tego banału tkwi jednak w naszej głowie.
Otóż moi drodzy …… od dzisiaj zabraniam Wam być na diecie!!!!!!!
Wy od dzisiaj będziecie się po prostu zdrowo odżywiać!!!!! I zrobicie to od teraz ……… do ZAWSZE 🙂
Tak, tak …… bez daty końcowej! Za to z uwzględnieniem potknięć, napadów obżarstwa, wakacji i alkoholowych wyjść. Takowe traktujemy jako wypadek przy pracy, który nie przekreśla naszego zdrowego odżywiania. Nie musimy go odpokutować głodówką, nie musimy następnego dnia dopchnąć się hamburgerem z podwójnymi frytkami i litrową colą. Nic nie musimy!!!! Zdarzyło nam się zjeść paczkę orzechów? Trudno. Ważne byśmy następnego dnia zaczęli dzień od normalnego – zdrowego śniadania i zakończyli go zdrową kolacją. Ważne byśmy zrobili zaplanowany trening i nie zniechęcali się i nie dołowali.
Jesteśmy tylko ludźmi. Mamy swoje słabości. Mamy też swoje potrzeby i uciekanie od nich przez całe życie w imię diety jest trochę jak samobiczowanie. Oczywiście można sobie wszystkiego odmawiać tylko czy takie życie naprawdę ma sens? W ciągłym stresie i wyrzutach sumienia? I z poczuciem jakiejś strasznej beznadziei?
Nie lepiej po prostu sobie odpuścić? Nie zakładać sobie kagańca i żyć. Żyć zdrowo, dbać o siebie, ćwiczyć, szukać zamienników ale od czasu do czasu pozwolić sobie na bezę (jaki jest sens zastępowania czymkolwiek bezy?!?!?!).
Z własnego doświadczenia mogę Wam powiedzieć, że zmiana podejścia przynosi najlepsze efekty!!!! Bo wtedy zaczynamy robić coś z przyjemnością i dla siebie. Bez nakazów i zakazów. Bez wyrzutów.
Konsekwencja nie oznacza bycia zawsze i na 100%. Jeśli to zrozumiemy to połowę sukcesu mamy już „w kieszeni” (o ile można tak powiedzieć w ogóle). Konsekwencja oznacza, że walczymy, dbamy i wstajemy po upadkach. Zostawiamy je za sobą i idziemy dalej. Zdrowo. Smacznie. Z uśmiechem na ustach 🙂