Kokos ….. orzech (tak tak – wcale nie owoc), który jednoznacznie kojarzy nam się z tropikami i drineczkiem pod palemką. Na Dominikanie i w Meksyku w każdej knajpie używają kokosów zamiast szklanek bo to praktyczne a turyści są zachwyceni. W Polsce od lat używamy do deserów wiórków kokosowych a od niedawna rekordy popularności bije u nas także kokosowy olej i mleko.
Nie będę się tutaj za bardzo rozpisywać o właściwościach zdrowotnych orzechów kokosowych bo o tych można pisać i pisać. Miąższ kokosa jest bogaty w błonnik, magnez, potas, fosfor i kwas foliowy ale nie to są wcale najcenniejsze jego składniki. Biała wyściółka kokosa zawiera nasycone kwasy tłuszczowe, które są bardzo szybko metabolizowane przez nasz organizm. Ale co to tak naprawdę dla nas oznacza? Ano oznacza tyle, że kwasy tłuszczowe z kokosa nie odkładają się nam w boczkach tylko stanowią szybko dostępne źródło energii. Mało tego – nie przyczyniają się do podwyższenia poziomu cholesterolu i rozwoju miażdżycy. A to wszystko sprawia, że kokos jest bardzo ważnym sprzymierzeńcem tych wszystkich kobiet (i mężczyzn), które próbują schudnąć 🙂
Zapytacie teraz na pewno jak to możliwe skoro miąższ kokosowy ma aż 354 kcal w 100g. Dużo … to prawda. Ale jeśli pójdziemy o krok dalej i sprawdzimy z czego te kalorie pochodzą to okaże się, że w tych 100 gramach kokosa mamy 15,23 g węglowodanów, z czego prawie 60 proc. to wypełniający żołądek błonnik.
Zatem …..kokos to samo zdrowie. I nie pisze tak tylko dlatego, że przeczytałam o jego właściwościach w mądrych książkach. Sprawdziłam na sobie 🙂 Od wielu miesięcy korzystam w kuchni głównie oleju kokosowego i innych kokosowych produktów. Używam zatem kokosowej mąki, cukru (aczkolwiek tego staram się generalnie używać jak najmniej) i mleka, które często robię sama. Muszę tu zaznaczyć, że nie są to rzeczy tanie – kilogram mąki czy cukru z kokosa jest zdecydowanie droższy niż kilogram mąki pszennej i zwykłego cukru. Myślę jednak, ze warto wydać troszkę więcej jeśli chodzi o nasze zdrowie. Jak to mawiała często moja babcia: „lepiej wydawać na piekarza niźli na aptekarza”. Ale czy aby na pewno cały ten kokos cokolwiek daje? I to tak widocznie a nie tylko na etykiecie i w teorii?
TAK!!!
Od kiedy używam do gotowania i pieczenia produktów z kokosa moja cera, włosy i paznokcie bardzo się poprawiły. Przy czym od razu zaznaczam – nie jestem fanką używania oleju kokosowego zamiast kremu do twarzy i nie używam go także jako maski do włosów!!! Uważam, że dla cery tłustej czy mieszanej jest zwyczajnie za ciężki i zapycha pory. Moje włosy też go jakoś nie akceptują – wiem jednak, że wiele dziewczyn chwali sobie maskę kokosową. Jeśli chodzi o zastosowanie zewnętrzne – w lato stosuję olej kokosowy do ciała zamiast balsamu po opalaniu. Tę tajemnicę zdradzono mi na rajskiej wyspie Saonie, kiedy dość mocno się spiekłam i wyglądałam jak stara indianka. Nie do końca wierzyłam, że rano obudzę się brązowa jeśli wieczorem posmaruję skórę olejem za 1 USD (tyle kosztuje buteleczka oleju kokosowego na Dominikanie) ale postanowiłam spróbować. Rano nie żałowałam! Od tamtej pory zawsze zabieram ze sobą olej kokosowy na wakacje.
Mąka kokosowa jest zdecydowanie lżejsza niż pszenna. I to nie jedynie jeśli chodzi o kalorie. Jest lżejsza także w użytkowaniu o czym trzeba pamietać zamieniając na nią dotychczasowo używanej mąki 🙂 Ze względu na bardzo dużą zawartość błonnika mąka kokosowa zdecydowanie silniej wchłania wodę. Ma lekki posmak kokosa ale nie jest słodka. Można ją łączyć z innymi mąkami. Nie zawiera glutenu (przez co przy zbyt małej ilości mokrych składników otrzymuje się wypieki kruche i łamliwe) i obniża indeks glikemiczny potraw z niej przyrządzanych. Samo dobro!
Poza cudownym olejem i mąką – warto też spróbować mleka kokosowego. Szczególnie jeśli jesteście wielbicielami latte 😉 Mleko pochodzenia roślinnego nie powoduje wzdęć, na które po krowim mleku cierpią nie tylko osoby z nietolerancją laktozy. Ja osobiście dawno już zrezygnowałam z picia kawy z mlekiem i od tamtej pory czuję się o niebo lepiej. Na początku nie było łatwo – uwielbiałam pyszne latte z kremową pianką! Gorzej było z moim brzuchem – ciągłe wzdęcia i ból. Nie łączyłam tego nigdy ze spożywaniem mleka bo przecież mleko jest zdrowe i piłam je od dziecka. W sumie to nie pamietam już dlaczego postanowiłam pić espresso zamiast latte. Pamiętam jednak, że po kilku dniach poczułam różnicę. Zaczęłam wtedy eksperymentować z mlekiem kokosowym i bardzo je polubiłam. Używam go obecnie zdecydowanie częściej niż mleka krowiego – co nie oznacza, że zupełnie wyrzuciłam to ostatnie z jadłospisu *.
W sklepach możecie kupić mleko kokosowe w kartonach (zwracajcie uwagę na skład) i puszkach (te zazwyczaj są bardzo tłuste – używam ich do lodów czy indyjskich potrawek) ale mleko kokosowe najlepiej jest zrobić samemu w domku. Przepis jest banalny i wychodzi dużo taniej. Potrzebujecie tylko wody i wiórków kokosowych (w proporcji 2:1 czyli np. dwie szklanki wody na 1 szklankę wiórków), które gotujecie a następnie miksujecie i przecedzacie przez sitko. Po ostudzeniu takie mleko przechowuje się w lodówce. Doskonale nadaje się do porannej owsianki czy przepysznej latte. Brak wzdęć gwarantowany!
*ciągle nie wyobrażam sobie, innego niż krowie, mleka z miodem i masłem na przeziębienie!