Kwarantanna na Majorce – oczami Macieja

Właśnie mija jedenasty dzień jak siedzimy zamknięci razem w czterech ścianach i w związku z powyższym czuję się uprawniony, aby z dumą stwierdzić:

„żyjemy jeszcze wszyscy, a to znak, że naprawdę musimy się lubić :)”

Kasia kilka dni temu w odpowiedzi na zapytania dot. sytuacji u nas poczyniła wpis, a ja dzisiaj trochę zaktualizuję informację.


 Na początku, gdy już działo się źle za „chińskim murem” i właśnie zaczęto zalewać nas fatalnymi informacjami z Włoch miałem jedno przemyślenie: „Włosi i Hiszpanie – południowcy, kultura spotykania się jest stylem życia, stereotyp w głowie obecny, iż sportem narodowym obu nacji obok piłki jest bimbanie sobie z nakazów” – dodałem to sobie i wyszło mi, że tutaj będzie jak na półwyspie apenińskim.
Rozejrzałem się nawet na mojej ulubionej stronie z nieruchomościami za jakimś schronem, w ostateczności bunkrem, ale ofert brak 🙁
No i niestety zbytnio się nie pomyliłem, ale….
Właściwie to nie pomyliłem się co do tego, że zasięg zarazy w liczbach będzie zbliżony do tego włoskiego, natomiast jeśli chodzi o stereotyp „wiecznego buntownika” to już jestem zaskoczony i to bardzo!

Co prawda na początku nic nie zapowiadało, że się zdziwię.
Dzień, w którym miejscowy premier nawijał do narodu w mediach był całkiem ładny więc na plażach opalanko, jakieś dzieciaki szczęśliwe, że zamknięto im szkoły kopały w piłę na pustej ulicy, a w mijanym barze tłum miejscowych debatujących o tym co usłyszeli w mediach na temat wirusa???
Ale potem nagle okazało się, że jednak instynkt samozachowawczy mają silny  wyspiarze:)

Pierwsze spotkanie z prawem wypadło mi już dnia pierwszego (zawsze utrzymywałem za klasykiem „ja to mam farta” a tu taki ze mnie „obywatel Piszczyk”) obowiązywania nowych reguł.


Popołudniowy spacer z Bydlakami, oczywiście luzem ganiają, już pod samym domem właściwie, a tutaj cichutko podjeżdża radiowóz (dziennie na ulicy może w sumie ze 20 aut się pojawia) i nawijka o tym co tu robię, czy wiem, że powinienem ograniczyć do minimum przebywanie na zewnątrz itd.

Grzecznie wysłuchałem, kiwałem karnie głową bardziej martwiąc się, że Czworonogi radośnie gdzieś jak na złość się rozbiegły.

Na koniec Panowie zapytali czy w domu wszystko OK, czy mogą jakoś pomóc (trochę się tym wzruszyłem, ale u mnie to prosto działa) i odeskortowali mnie pod same dosłownie drzwi?

Jeszcze wieczorem drineczek niewinny jako niezawodny środek w walce z chorobą wszelaką, jakiś serial i jedna myśl w głowie „nie jest źle z tym skoszarowaniem w domu”

Kolejnego dnia o wschodzie słońca coś zaczęło mi jednakże doskwierać…
Jak dnia każdego spacer ze stworzeniami po  kompletnie pustej plaży, a tutaj nie wiadomo skąd trzech Panów funkcjonariuszy (dlaczego aż trzech???) „dzień dobry, dokumenty poproszę, ręce z kieszeni proszę wyjąć i koniecznie psy zapiąć!”

Dokumenty miałem na szczęście zeskanowane w telefonie bo kto normalny zabiera je ze sobą na plażę? Tłumaczenie, że mieszkam 200 metrów stąd nie zrobiło na Panach wrażenia, zostałem spisany, pouczony, że to ostatni raz i że następnym razem będzie mandat!

Panowie mieli „ale” o dwie rzeczy, a mianowicie:

– psy powinny być na smyczy (święta racja!)
– nie powinienem oddalać się od domu tak bardzo???

kiedy ja ten dom w trakcie tej interwencji widziałem!!!

To był dzień drugi więc oburzenie moje było jeszcze iście święte!
Pewnie te nerwy tak zażerałem cały dzień dalszy…

Dnia następnego postanowiłem udać się na rytualne zakupy do LIDLA odległego o naście kilometrów.
Po drodze mijam naszą stację z programem lojalnościowym to i postanowiłem zatankować. Na dystrybutorze info, że ze względu na wirusa sam muszę sobie napełnić bak (tutaj zawsze jest ktoś z obsługi „na placu” kto tym się zajmuje).
Zatankowałem i gdy już odpalałem silnik dopadł mnie Pan z obsługi z paragonem „bo przyda mi się dla policji”???
No tak – przecież policja ma tu zwyczaj stać zawsze na rondach (na trasie nigdy ich nie widziałem ustawionych?) i kontrolować podróżnych, stali a jakże. Na szczęście pomimo niewielkiego ruchu zajmowali się jakimś innym petentem 🙂
W naszym LIDLu ludzi mniej, ale pogromu nie ma, ochrona na wejściu wręcza rękawiczki jednorazowe.
Na półkach odnotowałem, że nie ma: jajek, wody w baniakach 5 litrowych, pieczywa tostowego.Papier toaletowy obecny w nieograniczonej ilości, w każdym wzorku, który zaspokoi nawet najbardziej wybredne gusta kałowego estety 😉

Po szczęśliwym powrocie do domku okazało się, że i owszem mam prawo udać się na zakupy, ale….li tylko do najbliższego sklepu! No i dobrze, że nie pojechaliśmy we dwójkę bo to też może oznaczać kłopoty!
No i znowu drineczek na moje skołatane nerwy (tonik się skończył!).

Kolejne dni mają ten sam powtarzalny przebieg.

Wstajemy, psy nieszczęśliwe na najbliższy skwerek (wczoraj z duszą na ramieniu plażę zaliczyliśmy bo mi już płakuśkały strasznie za piaseczkiem), kawka i siadamy do pracy. W ciągu dnia większy cwaniak z bardziej porąbanym argumentem w nagrodę może udać się na zakupy do najbliższego sklepu – to prawie jak wycieczka do Madrytu 🙂

Łazimy na orbitreku, aby zaliczać jakąkolwiek aktywność fizyczną poza nieustanną okupacją lodówki!
Ludzie ile my jemy! Chociaż bliższe prawdzie byłoby stwierdzenie, że „stale coś jemy”…
Jeśli nie rozprawi się z nami wirus to umrzemy na jakąś chorobę związana z nadużywaniem pokarmów!
O ile w ciągu dnia trzymamy się naszego reżimu pokarmowego to wieczorkiem jak wspominałem: seriale, jakiś drineczki, mój tekst „jeszcze przed śmiercią zjadłbym coś nielegalnego” i okazuje się, że na dobrą sprawę mógłbym mieć na drugie „nadwaga”…


Ciekawym, nowym zjawiskiem w Hiszpanii jest wypożyczanie psów na spacery! W związku z faktem, że jednym z powodów, dla których można opuszczać swoje komnaty jest właśnie psia potrzeba w internecie można znaleźć ogłoszenia treści „udostępnię bezproblemowego psa na spacer”. Ceny od 5 do 25 euro 🙂

Nie widujemy się dosłownie z nikim! Wszyscy siedzą grzecznie w swoich czterech ścianach 🙂


Nasze życie towarzyskie umarło, a miarą potrzeby wychodzenia na zewnątrz niech będzie Kasi i moja walka o to, które z nas idzie na zakupy do sklepu (całe 3 minuty spacerkiem).
Na ulicach kompletne pustki, czynna jest piekarnia, stacja benzynowa, apteka, sklep z tytoniowymi akcesoriami, ze 4 spożywczaki, w naszym pierdziszewie przeuroczym ze dwie restauracje oferują dowóz jedzonka – wszystko.
Okazało się, że na szczęście otwarty jest również sklep ze sprzętem komputerowym bo jakby było mało nieszczęść mój laptop odmówił posłuszeństwa…a w tym punkcie pracuje rodak Paweł (jesteśmy narodem nomadów :))

Część artykułów niezbędnych dociera do nas pocztą, schemat zawsze ten sam – kołatanie do drzwi, otwieramy, paczka na wycieraczce, a kurier co najwyżej pomacha nam z autka 🙂

Do tego wszystkiego pogoda w ubiegłym tygodniu nieszczególna…

Dziecko nasze odrabia jakieś szalone ilości zadań dostarczanych przez nauczycieli (mam wrażenie, że Zuzce się to podoba) i próbuje nieudolnie tuszować swą radość z informacji, która dotarła do nas, że szkoły nie wznowią zajęć do świąt wielkanocnych.

Przed chwilą dosłownie wróciłem zakupów w…LIDLu. Mimo obaw, że dostanę mandat pojechałem i serce mi rośnie!


Na parkingu ludziki dzielnie stoją w kolejce aby móc wejść do sklepu (a wieje dzisiaj sztormowo), nikt nie marudzi, nikt nie kwęka.
Jak już się w kolejce odstoi obowiązkowo jeszcze trzeba pod czujnym okiem Pana z ochrony pobawić się detergentem, założyć jednorazowe rękawiczki i gdy ktoś wyjdzie (jeden za jeden) można ruszać między półki! Ludzików Pani  w kasie mi powiedziała, że wpuszczają 20cia osób max.


Produkty są wszystkie, co więcej zmienili ekspozycję tak ułatwić zakupy najpotrzebniejszych rzeczy, co więcej…jakaś promocja na papier toaletowy jest!

Właśnie dotarła do nas wiadomość, że w Polsce wprowadzono kolejne ograniczenia w przemieszczaniu się. Nie wchodząc w głębszą polemikę co do zasadności takich działań proszę Was abyście dbali o siebie, swoich bliskich, a jeśli możecie komuś podać pomocną dłoń to nie wahajcie się!

Dodaj komentarz