Majorka – rok później (według Niej i według Niego)

KASIA

Dzisiaj mija rok. Rok od kiedy zapakowani w samochód wyruszyliśmy w kierunku całkowicie nowego rozdziału w naszym życiu – w kierunku Majorki!

O tym dlaczego się tutaj przenieśliśmy – pisałam już niejednokrotnie. Dzisiaj, kiedy siedzę sobie na tarasie i patrzę na lazurową wodę …… wspomnienia z Warszawy, gdzie nasze życie wyglądało jak jeden wielki bieg – wydają się już mgliste. Praca i dom. Praca i dom. Wakacje. Praca ……. i oczekiwanie na kolejny urlop. Znacie to?

A wiecie, że my od roku nie byliśmy na wakacjach? Ciekawe ……… bo nawet jakoś szczególnie nam ich nie brakuje. Może dlatego, że ciągle odkrywamy Majorkę, której jesteśmy głodni i która z każdą kolejną wycieczką daje nam coś nowego. A o wycieczkę tutaj nie jest trudno. Wstajemy rano i jeśli chcemy gdziekolwiek pojechać (a praca nam na to pozwala) to po prostu wsiadamy w auto i jedziemy. Chcemy w góry? Zajmie nam to max 2 godzinki (to wersja ekstremalna – np. drugi kraniec wyspy – Sa Calobra). Bez korków, bez przeklinania po drodze „a po ch… nam to było”. Raczej z „zobacz jak pięknie”, „oooo jak tu zielono” i ewentualnie z Macieja „nie mogę patrzeć bo się rozwalimy”. 

Zatem eksplorujemy. Chce nam się. Nie wiem czy to kwestia pogody, czy to kwestia tego, że jest po prostu wolniej i piękniej …. że chcemy poznawać i smakować.

Z tym smakowaniem to zresztą troszeczkę nam się przegięło 😉 Przez ostatni rok „udało” mi się przytyć 5 kg, które od dzisiaj (a co tam – na początek kolejnego roku) postanowiłam zacząć w końcu gubić! Nie jest to tutaj wcale proste……. a bo to przecież tapaski w knajpie, a to sangrija, a to wino na jachcie ze znajomymi …..

A znajomych nie brakuje! Kiedy wyjeżdżaliśmy z Polski martwiłam się trochę czy nie będzie mi brakowało przyjaciół. Ja jestem zdecydowanie zwierzęciem stadnym i zwyczajnie lubię przebywać z ludźmi. Okazuje się, że tutaj poznaliśmy nowych. Fantastycznych, ciepłych, pomocnych  …….. takich, z którymi znasz się rok a czujesz jakby to było conajmniej pół życia. Spotkania stały się spontaniczne,  czasami ruszamy na wspólną wycieczkę, czasami spędzamy popołudnie na basenie. Nie zrozumcie mnie źle – tęsknię za przyjaciółmi …… ale majorkańska ekipa jest zajebista ……. 

Co jeszcze wydarzyło się przez ten rok?

Odnaleźliśmy spokój. Mniej się kłócimy, jesteśmy bardziej wyluzowani (jak tu nie być jak się chodzi ciagle w klapkach). Zuzanna świetnie poradziła sobie w szkole, mimo, że przecież nie mówiła po hiszpańsku prawie w ogóle. Ciągle zachwyca nas widok z tarasu i ciągle nie mamy dość tutejszych wschodów i zachodów słońca. 

Czy żałuję, że wyjechaliśmy z Polski? Absolutnie nie! 

Jestem tu szczęśliwa. Nie wiem czy to jest moje miejsce na ziemi …….. ale wiem, że teraz, w tym momencie naszego życia – chcę tu zostać. 

MACIEJ

Doczekaliśmy się pierwszego wpisu rocznicowego (jak każdy facet doskonale radzę sobie z wszelkimi pułapkami kalendarza: urodziny, imieniny, rocznica pierwszego pocałunku, przytulaska etc.) bo dokładnie 1 czerwca 2019 roku po dwóch dobach podróży, z psami terrorystami na tylnym siedzeniu, finale Ligi Mistrzów  oglądanym na Kasi telefonie w kolejce na prom podjechaliśmy w końcu pod wynajętą nieruchomość.
Wymęczeni, ale szczęśliwi!

Na przywitanie wyszedł nam…karaluszek, który pewnie chciał ocenić intruzów (od tamtego czasu ja konsekwentnie próbuję je wykończyć (to nic osobistego), a one udają, że się mnie boją ?).

Ale…”do brzegu” – hasło to zyskało olbrzymią popularność w naszej komórce społecznej (co nie powinno dziwić gdy pamiętamy, że żyjemy na wyspie?)
Minął rok, idealny moment, aby dokonać podsumowania i rozliczyć się publicznie z naszymi oczekiwaniami versus rzeczywistością (również tą, którą sami kreujemy).

Przenieśliśmy się na Wyspę z kilku powodów, pośród, których ten najważniejszy dotyczył…upływającego czasu i wiecznej pogoni więc wykorzystując tego kwapiszona Prousta powiem, iż chodzi o „poszukiwanie straconego czasu” (szczerze kto czytał i pamięta, w którą stronę mieszał łyżeczką???).

W Wawie nasze życie wyglądało jak sceny z lądowania aliantów w Normandii – biegiem, biegiem, pochylony i uwaga na dobrze zamaskowane stanowiska ogniowe faszystów na plaży ?

Kasa się zgadzała, tylko jakoś tak coś mnie uwierało w łepetynie:

 „Wstaję o 4.45, Pieseły wkurwione bo co za kretyn zmusza swoich ponoć ukochanych pupili do klocka o tej porze? Pancio, a jak mi się po prostu nie chce to co mam zrobić?

Po negocjacjach z czworonożnym bydłem dot. konieczności wypróżniania jadę na basen, wbijam się na niego zanim go oficjalnie otworzą, robię „długości”, czasami wydaje mi się, że pływam w jakimś transie (w jednej z rozmów Kasia stwierdzi „a może Ty po prostu jeszcze śpisz?”) i gnam do pracy.

W pracy najczęściej do 19tej bo nie opłaca mi się przecież jechać do domu i wracać po Dziecię na jej basen więc prosto z „fabryki” rura po Zuzkę – pływa świetnie co zauważam jak uda mi się na trybunach basenu oderwać wzrok od ekranu komputera.

Godzina 20ta lądujemy w domu – cały wieczór przede mną (zasypiam zazwyczaj przed 22gą) Oczywiście telefon stale mi towarzyszy bo to przecież doskonała pora na rozmowy – „w ciągu dnia nie chciałem Ci dupy zawracać”…

W weekend z kolei psy się mszczą i maks. 5.30 – halo, mi się chce szczać!!! Wstawaj terrorysto!

A potem zakupy (no bo przecież kiedy w tygodniu), jakieś wyjście do knajpy na obiad, i….KANAPA! Chciałbym o prostu leżeć i nie musieć myśleć o niczym – z twarzy wyczytać można tylko jedno – odpierdolcie się wszyscy ode mnie ze swoimi pomysłami!

Gdzie czas na bycie razem, rozmowy, hobby, Przyjaciół? No właśnie…

Podnoszę kiedyś wzrok, patrzę, jakaś Babeczka stoi przede mną, pierwsza myśl – kiedy zmieniliśmy Panią, która nam pomaga dom ogarnąć? A ta się odzywa: Roksana może u nas nocować?

Zuzka to TY?! Ale mi Dziecko wyrosłaś…

Gdzie ja przegapiłem ten moment? Poznajemy się jak idziesz do szkoły, a teraz już poważna Pannica z własnym pomysłem na świat (oczywiście odmiennym od mojego). Ależ ten czas pędzi…

Ostatni tom „sagi” Marcela Prousta w tłumaczeniu to „czas odnaleziony” i wiecie co? Ja go odnalazłem. Albo inaczej…jestem w fazie permanentnego odnajdywania i sprawia mi to wciąż nieustającą frajdę ?

Udało się, chociaż to nie jest proste.

Finansowanie się zgadza nadal….. chociaż przyznam, że musiałem trochę pogrzebać w excelu ?

Nauczyłem się „dogadywać z czasem”, mam wrażenie, iż szanuję go bardziej na wyspie, mimo, że mam go tu więcej.

Spacer z psami nie jest już „misją specjalną, czas operacyjny 15 minut, zrobić-wykonać! Odliczanie włączone!” (i ten wzrok Jetta kochającego cały świat „co ten Pancio tak wytrzeszcza gały i gapi się natrętnie na mój odbyt, o co kaman? Srać nie srać???”)

Pracujemy oboje, trochę inaczej niż w Polsce (szczególnie ja), ale późne popołudnie i wieczory mamy dla siebie! I co więcej – mamy wtedy jeszcze chęć i niezbędną energię, aby coś przedsięwziąć!

Weekendy to 100% inny temat – siły są, ochota wielka to i bujamy się po Majorce odkrywając jej kolejne oblicza. Skala zmiany poraża mnie i zadziwia każdego ranka.

Ten „utracony czas” dał mi perspektywę jeśli chodzi o zmianę naszego życia w kolejnym aspekcie  – my jako Rodzina i już wyjaśniam o co mi chodzi.

Mimo tej gonitwy „wielkiej warszawskiej” jak nazywam nasze turbo życie przed przeprowadzką zauważałem, że nie mam dla Dziewczyn i Psów czasu, że nie poświęcam im uwagi, że najczęściej jestem wkurzony i średnio obecny. W takich chwilach myślałem „trzeba zagospodarować nam jakoś czas, zrobić coś (najlepiej coś „szalonego” bo inne rzeczy przecież nie zostaną zapamiętane) i w ten sposób kupić trochę uczucia, że jesteśmy fajną, ogarniętą Familią…to tak nie działa…w życiu nie chodzi o kolejne atrakcje, super wycieczki, prezenty itd.

Jest niedziela to zasuwam z psami na Kępę Potocką bo przecież w tygodniu nie mam czasu, a tak to kupuję sobie trochę świętego spokoju. Nieważne, że pada, że żar leje się z nieba – jadę/jedziemy bo dzięki temu poczuję się lepiej…

Na Wyspie okazało się, że gdy zeszło ciśnienie, niczego nikomu nie trzeba organizować, umiemy cieszyć się sobą nawet gdy tylko jesteśmy obok – ja coś czytam, Kasia grzebie w roślinkach (nowe hobby, ja już nie wiem co lepsze, zaraz będę mieszkał w dżungli), Zuzka piecze (ma talent skubana, ale nie pomaga to naszym planom redukcji wagi ?), a Psy niszczą kolejnego pluszaka.

Spędzamy więcej czasu ze sobą, rozmawiamy, poznajemy się stale i wciąż (czasami trochę na nowo)

Zuzka w Wawie doskonale ponoć wyczuwała mój nastrój i często po moim powrocie z pracy starała się nie wchodzić mi  drogę, a teraz…mogę Ją odzierać wzrokiem ze skóry, a Ta nawija jak katarynka niczym nie zmartwiona :>

Co nas cieszy ponad to co powyżej po roku na Wyspie? To stosunkowo proste:

– smak kawy pijanej o wschodzie słońca

– tenże wschód słońca sam w sobie

– słońce samo w sobie – jest koniec maja, a ja już mam go dość ?

– skoro był wschód to muszę wspomnieć też o zachodzie – nie wiem co lepsze???

– kuchnia tutejsza…dzięki obfitości wód okolicznych zapomniałem o mięsie!

– ludzie tutaj zawsze o czymś chcą pogadać, są dużo bardziej otwarci i wiecie co? Ja tu jeszcze nie widziałem pijanej osoby? Walą to wino i zero agresji!

– znajomi, których tu mamy i Przyjaciele, dla których niecałe trzy godziny lotu to za mało, aby się do nas zniechęcić

– Zuzol jest w publicznej szkole (nie wierzyliśmy, że to się może udać), radzi sobie świetnie, uczy się równolegle czterech języków (sorki Zuzka za ten niemiecki) i ma cholernie ciekawe spojrzenie na otaczający Ją świat!

– fakt, że pomimo ostatnich wydarzeń (tych z kategorii nie do zaprognozowania) nasz pomysł na Wyspę wciąż nas cieszy, stale o tym rozmawiamy i podnieca nas dopieszczanie „planu o nazwie plan”

– ganiamy prawie cały rok w krótkich gaciach, a 6 miesięcy właściwie „na boso”

W kategorii rzeczy, które nas zasmuciły, rozbiły, zgwałciły, załamały, rozczarowały, zadziwiły a potem raz kolejny tylko w innej kolejności to mogę ze smutkiem wymienić:

– niestety nadal musimy pracować ?

– tempo nauki języka hiszpańskiego nie jest zadowalające, praca w języku polskim, Ekipa polskojęzyczna – oto powody ☹

– 10 stopni na plusie zimą, miejscowi ubierają futra, kożuchy i my musimy ubrać długi spodnie bo w sklepie myślą, że jesteśmy bezdomni i pewnie coś zamierzamy buchnąć (a ja po prostu lubię czytać etykiety)

– śledzi nigdzie nie stwierdzono

– wydawać by się mogło, ze skoro Niemcy traktują wyspę jako doskonałe miejsce na weekendowe wypady to i nasi Bliscy ze starego kraju mogliby?

– wydarzenia ostatnich miesięcy, blokada, zakazy to wszystko powoduje, że nasze plany na życie tu troszkę się modyfikują, przesuwają w czasie, ale nie rezygnujemy!

Minął rok (jak ten czas gna) ,a ja zadałem sobie pytanie: zrobiłbyś to ponownie? Przeniósł byś się w czasie rok wstecz i co?

Mam jedną odpowiedź – zrobiłbym a jakże! To jeden z naszych lepszych pomysłów, a gdybym mógł cofnąć się w czasie to….zrobiłbym to po prostu kilka lat wcześniej!

1 komentarz

  1. Sledzie sa! Co prawda ja je dopadam tylko na jednym stoisku w Mercat d’Olivar (mieszkam w Palmie), co prawda tylko podwedzane i marynowane w oliwie, ale…sa BOSKIE!

Dodaj komentarz