Cześć, mam na imię Maciej, ale z jakiejś niewyjaśnionej przyczyny Kasia określa mnie mianem „Misio”…
Nie bardzo wiem dlaczego, skąd ten pomysł, ale jako szanujący się facet nie mam zamiaru „drążyć”
W kontrze raczę Ją dramatycznym „Katarzyna” i od razu mi lepiej
Mój status w „Ekipie”:
- Mąż z prawem do swobody wypowiedzi (w tym miejscu Maciej rozmarzył się),
- Rodzic (bo nie tata, ale o tym poczynię wkrótce „zdanie odrębne”) nastoletniej Zuzanny,
- Niewolnik (pieszczotliwie też zwany Pachołkiem) dwóch czworonożnych Potworów, które chyba myślą, że kolekcjonuję efekty pracy ich trzewi i „klocki” walą tylko na spacerkach ze mną (sic!)
Ale do rzeczy – tak, jestem mężem „blogierki” która dzieli się z Wami naszym życiem, naszą prywatnością, ale wiecie co – NiE MAM Z TYM PROBLEMU (już nie mam).
Właściwie to miałem czas na oswojenie się z tą myślą, decyzję o pisaniu Kasia podejmowała długo, poza tym…Małżonka ma pisała już wcześniej!!!
I pisała pięknie, prosto z serducha, Jej wrażliwość urzekła mnie, no i ten „wielokropek” – pyszności, mniam!
Kiedy tylko zaczęła wspominać coś o powrocie do pisania powiedziałem wyraźnie i głośno TAK (muszę się jednak przyznać, że obawy chwilowe były, Kasia jest jakby to rzec hmmmm…bezkompromisowa).
A co ja tu robię?
Walczę o obiektywizm i pluralizm!!! Toczę śmiertelny bój o wolność wypowiedzi! Blebleble…
Tak naprawdę to jako współpodróżnik Kasi przez życie i Jej wierny czytelnik mam czasami po prostu odmienne spojrzenie (to w te dni śpię na kanapie w salonie) na poruszane kwestie.
Na przykład wpis dotyczący moich potyczek ze śmiercią przy ekstremalnej temperaturze 37,4 stopni jest daleko idącym uproszczeniem, krzywdzącym i haniebnym (nie boję się użyć tego słowo) fałszowaniem faktów, gdyż „umieram” wtedy godnie!
Konam jak sierżant Elias z doskonałego „Platoon”, rozbrzmiewa wtedy ściskająca za serce muza, szlocham ja, szlocha ze mną cały świat (dla niewtajemniczonych i chcących zrozumieć wzniosłość przeżyć
Cóż z tego, że żegnam się wtedy z Rodziną?
Że jako odpowiedzialny facet (ktoś w Ekipie być musi, nieprawdaż?) proszę o przywołanie notariusza i „posłów greckich” (skąd oni??? to oczywiste: temperatura!!!)
Że śnię wtedy o kolejnym mistrzostwie mojego ukochano-partackiego Śląska Wrocław
A gdy jednak raz kolejny wziąwszy się za bary z Kostuchą dałem radę, czuję się jak młody niemiecki rekrut spod Verdun, wyglądam z poszarpanych okopów życia i cały ja krzyczę: ŻYJE ja ŻYJE!!!
Pije rosołek i tak sobie rozważam czy ten młody żołnierz wie, że za 25 lat będzie walczył w mrozie pod Stalingradem i marzył o gazie musztardowym spod Verdun?
A Kasia?
„37,4 to nie jest choroba”
„nie dramatyzuj, jutro poczujesz się lepiej”
„dlaczego nie opuszczasz deski, brak Ci sił?”
I w takich właśnie momentach chciałbym móc się z Wami podzielić moimi przemyśleniami.
P.S. Przepraszam za dygresje, tak mam po prostu…
Ponoć tylko ja potrafię wpleść w wypracowanie o amebie ( kto zna słynne „amebie gówno” sierżanta Hartmanna z „FULL METAL JACKET”?) upadek cywilizacji Sumerów, ekspedycje Amundsena i dzielenie ułamków.