O machaniu szczotą – czyli włosy jak z reklamy ;)

Zawsze chciałam mieć długie, lśniące i gęste włosy. Takie, jakie mają modelki na wszystkich reklamach kosmetyków do pielęgnacji czupryny. W sumie nie mogę tu tak naprawdę narzekać bo natura obdarowała mnie fajną gęstością a już na pewno – dużą ilością włosów.

Niestety nie dała mi natura cierpliwości – w związku z czym przez 37 lat życia nie udało mi się NIGDY zapuścić włosów do jakiejś sensownej długości.

I może nawet nie o wytrwałość tu idzie ale o kłopoty, jakie moja czupryna sprawiała od dziecka. Bo moje włosy po prostu MUSZĄ być „układane” po umyciu. Nie ma najmniejszych szans, żebym je pozostawiła same sobie – bez względu na to czy są krótkie czy nieco dłuższe. ZAWSZE muszę machać szczotą, żeby jakkolwiek wyglądać. Jeśli nie pomacham ….. to wyglądam jak miotła. Dosłownie. Na głowie robi mi się coś w rodzaju siana – nie ma to ani kształtu, ani objętości. Po prostu masakra 🙁

Pamietam jak 10 lat temu zaczęłam chodzić do salonu Maćka Wróblewskiego. Kiedy pierwszy raz usiadłam na fotelu miałam tak naprawdę tylko jedno marzenie – chciałam mieć tak obcięte włosy, żebym nie musiała ich nigdy więcej układać. Maciek popatrzył, podotykał i powiedział: to się nie uda. Cudownie prawda? Idziesz do włosowego wróżka i słyszysz coś jak wyrok. Takie masz kłaki i uż do końca życia będziesz musiała wstawać te pół godziny wcześniej i machać szczotą. Na wakacjach także …… eeech.

Pomyślałam wtedy – zapuszczę teraz na bank! Nie będę musiała układać codziennie – przecież mogę zawsze zawiązać sobie kucyka. Ale przecież ja nienawidzę siebie w kucyku! Nie znoszę widoku mojej dość długiej buzi , bez kosmyków opadających luźno naokoło. No to po co mi te długie włosy? Ano po nic!

Zatem zmagam się tak z tymi moimi włosiskami. Trochę zapuszczę, trochę zetnę. Ostatnio nawet połowę podgoliłam bo w końcu mam ich tak dużo, że nie idzie co rano układać wszystkich 😉 Teraz układam tylko połowę 😉

Ale układać ciągle jednak muszę.

I dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o moim ostatnim odkryciu!

Od zawsze używałam suszarki i szczotki. Nie lubię prostownic ani niczego co działa jak żelazko. W moim przekonaniu ciepłe powietrze nie czyni włosom takiej szkody jak rozgrzany teflon czy inna powłoka.  Ale prawda jest taka, że suszarką i szczotką zbyt dużo na głowie sobie nie wyczaruję – szczególnie, że jestem tak naprawdę manualnie upośledzona.

Na szczęście producenci urządzeń do włosów pomyśleli o takich mimozach jak ja i stworzyli loko-suszarki! A firma BaByliss Paris wypuściła ostatnio na rynek loko-suszarkę obrotową!

Udało mi się potestować model AS250E i powiem Wam jedno – zakochałam się!

Nie dość, ze jest leciutka, ma fajną moc i dwie szczotki różnej wielkości – to ma dodatkową nasadkę prostującą, która fantastycznie sprawdza się przy dłuższych włosach mojej córy. Po prostu nakłada się ją na urządzenie, włącza nawiew i czesze włosy jak zwykle. Prościzna prawda?

Ja – do moich półdługich włosów – używam dużej szczotki obrotowej. Wiecie jaka to frajda nie musieć machać dwiema rękami? Już nie wspomnę o tym, ze większość tradycyjnych okrągłych szczotek wyrywała mi włosy! Teraz jest przyjemnie i wygodnie. I ta lekkość urządzenia. Gdyby nie fakt, że jednak zajmuje to rano czas, który można by było poświęcić na spanie – polubiłabym pewnie stylizację włosów!

Co ważne, loko-suszarka BaByliss ma funkcję jonizacji, dzięki czemu nasze włosy są wygładzone i lśniące. Okrągłe szczotki zrobiono z naturalnego włosia a nasadka prostująca „Beliss” posiada powłokę ceramiczną, która chroni łuski naszych kosmyków przed uszkodzeniami. Używając tego produktu mam zatem pewność, że poza wygodą – dostaję także bezpieczeństwo. Dla mnie to dość istotne gdyż nie po to dbam o włosy, używając specjalistycznych kosmetyków pielęgnacyjnych – by je niszczyć słabym sprzętem do stylizacji.

Zatem jeśli – tak jak ja – jesteście skazane na codzienne układanie włosów – koniecznie poproście Mikołaja o taki sprzęt do zadań specjalnych. Warto!!!

 

 

Dodaj komentarz