Muszę Wam się do czegoś przyznać. Musze bo tłukę Wam do głowy jak to trzeba siebie kochać …..a dzisiaj wcale się do tego nie zastosowałam. BA! Pół dnia chodziłam z dołem!
A zaczęło się ….. od zdjęcia!
Jak wiecie jesteśmy na wakacjach w Tajlandii. Pięknej, kolorowej, aromatycznej i pysznej. Nie muszę wspominać, że dietę i makro szlag trafił? Nie jemy jakoś strasznie dużo ale nie ma co ukrywać – street food, gdzie się żywimy trzyma się prostej zasady – „cokolwiek smażysz – rób to w głębokim tłuszczu”. Zatem pad thai, sajgonki, rybki, mięska ……. a na deser tajskie lody! No i kokoski …….. kokoski nawadniają rewelacyjnie i są za każdym rogiem więc trzeba korzystać skoro się tutaj jest! Zawsze wyznawałam zasadę, że na wakacjach pełen odpust! Nie ma diet. Nie ma liczenia kalorii. Jest za to codziennie trening i ten sumiennie zaliczamy na hotelowej siłowni.
Niestety od kiedy tu przyjechaliśmy – moje odbicie w lustrze mnie jakoś dołuje. Kwestia światła, mojego durnego mózgu ….. nie wiem czego bo przecież przez ostatnie dwa miesiące jadłam zdrowo i ćwiczyłam sumiennie. Ale dzisiaj …… dzisiaj pojechaliśmy na przepiękną wyspę – jedną z setek takich tutaj, gdzie mój małżonek bawił się w fotografa. Nie powiem – zrobił mi kilkadziesiąt pięknych zdjęć …… ale zrobił też TO JEDNO (znowu)!!!! To jedno zdjęcie, na którym wyglądam jak wieloryb. Strasznie, tragicznie, masakrycznie źle. Nie pokażę …… nie dlatego, ze się wstydzę! JA na to zdjęcie nie chcę już po prostu patrzeć!!!!!
Efekt fotografii artystycznej męża mego był taki, że wszystkie pozostałe obejrzałam na maksymalnym zoomie. A po powrocie z wycieczki dałam sobie taki wycisk na orbitreku …. że dupsko będzie mnie bolało jeszcze przez kilka dni.
Do czego jednak dążę?
Ano do tego, że dzisiaj moje Kochane byłam mega hipokrytką (znowu – bo juz raz takie wpis popełniłam)! Oto ja – powtarzająca Wam, że trzeba siebie kochać, akceptować i walczyć o siebie ……. pół dnia zamartwiałam się fałdą na brzuchu, która znam doskonale od 20 lat! Bo ja Najdroższe moje Czytelniczki nie mam instagramowego, idealnego ciała. Nie mam jędrnego brzucha, na udach mam cellulit (……. a na karku lat 40 😉 ) Z cellulitem walczę. Z fałdą już raczej nie wygram 🙁 Chyba, że czyta to jakaś kosmetolog, która podejmie rękawicę i poleci mi zabiegi obkurczające obwisłą skórę. Endermologii już próbowałam – poza siateczką nowych popękanych naczynek – nie ma jakiegoś efektu. Zostaje mi chyba tylko plastyka brzucha ale tej się boję i nie chcę!!!!
Moje ciało przestaje być instagramowe 5 sekund po zrobieniu fotki. I nie – nie dlatego, że Was oszukuję! Nie retuszuję swoich zdjęć, nawet bym nie umiała. Ja po prostu na zdjęciu jestem mega wyprostowana i zazwyczaj po intensywnym treningu. Wystarczy, że usiądę albo się pochylę …….. czar pryska 😉
Ale wiecie co moje Kochane? Wiecie co Wam teraz powiem? CHRZANIĆ TO!!!! Jestem w miarę szczupła – czy musze być idealna? Wystarczy, że dbam o siebie. Ćwiczę. Jem zdrowo. Na plaży mało można spotkać tych cudownych instagramowych ciał. Jest za to mnóstwo prawdziwych. Jedne mają wystający brzuszek, inne małe piersi, jeszcze inne cellulit. Zazwyczaj koło tych nieinstagramowych ciał kroczą fajni mężczyźni. Bo ich właścicielki są uśmiechnięte i piękne.
Piękne! A nie – idealne.
Piękne jak MY! Nawet z fałdą na brzuchu 😉
P. S. Trzymajcie kciuki bo znalazłam idealne mieszkanie na Majorce ……. proszę, proszę trzymajcie, żeby się nie wynajęło!!!!