Jak poznałem Waszą KATE?

Zgodnie z Waszym życzeniem i moją obietnicą przedstawię teraz najprawdziwszą historię jak to spośród setek komunikatów o charakterze seksualno-finansowym udało mi się wyselekcjonować ten jedyny słuszny ANONS.

 A właściwie  nie tyle „wyselekcjonować” co dostrzec go w tym natłoku mail zaczepnych 🙂

Mail za mailem, fotka za fotką, setki „cześć” i pytanie za pytaniem, propozycja za propozycją…

W związku z powyższym bardzo szybko zarzuciłem pomysł aby samemu inicjować jakikolwiek kontakt – ledwo dawałem radę z bieżącym odpowiadaniem na napływającą korespondencję (w dodatku mnóstwo czasu zmitrężyłem na poszukiwania deklaracji podatkowej za ostatni rok obrachunkowy dla jakiejś mojej sympatycznej rozmówczyni :)).

Zdarzyło mi się na początku kilka randek z Paniami, ale szczerze muszę przyznać, iż nie pozostały one (randki) jakoś specjalnie w mojej pamięci – odbyły się, ot co.

Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie jestem jakimś BRADEM PITTEM (kiedyś nad tym myślałem i stwierdziłem, że to jedyny FACET, któremu „oddałbym swój „wianuszek”) a do elokwencji średnio ogarniętego PROFESORA nauk wszelako-jakichkolwiek brakuje mi tyle samo co Kasi zawsze do „pierwszego” 😉 (niech miarą będzie fakt, iż nadal nie ogarnąłem do końca reguł gry w „CHIŃCZYKA”, Zuza mnie młóci okrutnie i potem ma karę :).

Ja po prostu oczekiwałem od tych spotkań po prostu tego „CZEGOŚ” –  „czegoś” o mocy kopniaka w genitalia (drogie Panie cieszcie się, że nie wiecie o czym mówię – jako młody adept piłkarski miałem taki kontakt z kolanem kolegi i myślę, że LÓD, który zatopił TITANICA nie dałby rady wtedy mi pomóc).

Dodatkowo w czasach gdy jeszcze nie znaliśmy FOTOSHOP’a ( ja nadal nie znam tego szatańskiego narzędzia – zresztą z nowymi technologiami jestem LEGENDARNIE na bakier – próbuję drugi sezon rozgryźć działanie spłuczki w toalecie) mam wrażenie, że kilka Pań, z którymi się umówiłem niekoniecznie przypominało siebie z portalu…

A nie wierzcie jeśli ktoś mówi, że wygląd nie ma znaczenia – na początku ma kolosalne!!!

QUIZ, QUIZ będzie QUIZ! 

Pytanie brzmi: Jeśli ktoś pisze coś do nas, zaprasza do kontaktu to co robimy w pierwszej kolejności? 

Odpowiedź brzmi: SPRAWDZAMY FOTKĘ/FOTKI!!!

Im więcej (ilościowo) tym lepiej, im lepiej wyeksponowana fizjonomia tym lepiej!

I nawet jeśli KTOŚ w tym przypadku zarzuci mi koncentrowanie się na powierzchowności to odpowiem jednoznacznie: A JAKŻE, TO PRAWDA!

No i gdy pewnego dnia dostałem kolejnego maila (nadawcą była Pani Jurkowska aktualna), pośpiesznie zapoznałem się z przydługim wstępem w stylu nam już znanym: „CZEŚĆ” i pognałem obejrzeć FOTKĘ profilową.

Teraz się przyznam – nie pamiętam za cholerę jakie to było zdjęcie, ale musiało mnie jednoznacznie zachęcić do kontaktu.

Co pamiętam?

Odpisałem  zapewne równie wylewnie „cześć” i….zaczęła się nasza wielka, wspólna wyprawa przez życie (wkrótce minie 5 lat gdy powiedzieliśmy sobie przed urzędnikiem „TAK” – Kasia zawsze mnie chwali, że pamiętam o JEJ świętach, ale jak nie pamiętać gdy stale, przy każdej okazji o tym przypomina?)

Pisaliśmy do siebie dużo i często o wszystkim (ten JEJ wielokropek do dzisiaj mnie rozwala), a jakoś tak się musiało złożyć (pewnie biznesy przeszkodziły albo moje wyjazdy weekendowe do stęsknionej suni), że zdążyliśmy się dobrze poznać zanim doszło do pierwszego spotkania.

Kasia pisząc nie pozostawiała żadnych niedopowiedzeń – samotna matka, niezależna na każdym polu itd. (żal mam tylko o tę piłkę nożną, ale o tym już pisałem :)).

Co pamiętam jeszcze?

Na pewno to ja zaproponowałem pierwsze SPOTKANIE, a Kasia jako autochtonka zaproponowała lokal (zresztą to były moje początki w „stolycy”).

Lokal na ŻURAWIEJ (taki lepszy,  przyznam, że nigdy więcej tam nie byłem a dlaczego o tym poniżej), oboje byliśmy „na czas”, czekałem na zewnątrz, Kasia przyjechała taksówką, wysiadła piękna, uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka, wysoka (te szpilki…mniam).

TREMA? 

Jaka tam trema, rozmawialiśmy jak najlepsi kumple o wszystkim, zero pytań dotyczących stanu konta, fury i pracy! Uroczy wieczór z mega interesującym rozmówcą!!! Niestety nie obyło się bez trudnych chwil, pojawiły się dwa KRYZYSY, może nawet trzy…

W telegraficznym skrócie:

  • PIERWSZY trudny moment: zamawiamy jedzonko, Kasia jakieś tam sałatki, kiełki i inne pierdoły jarmużowe (ściema pełna jak się okazało wkrótce), a ja?….ja PRAGNĘ MIĘSA!!! Całe moje JESTESTWO krzyczy „Macieju opierdol ze smakiem stado bizonów”….no i poszedłem w jakiś neutralny BIO VEGE produkt…
  • kolejny kryzys? Kasia wlewała w siebie NIEOGRANICZONE ilości napojów wyskokowych, była jak SPONGEBOB – gąbka na wszystko co ma procent na etykiecie! W tamtym momencie myślałem, że w 10 sekund uzyskałaby angaż na twarz marki o znamiennej nazwie „WÓDKO POZWÓL ŻYĆ” 😉 albo zastąpiłaby doskonałego JANUSZA GAJOSA w kultowym „ZÓŁTYM SZALIKU” (za tę kreację Mistrz powinien dostać w przedbiegach OSCARA) 
  • kur….i na koniec ten pierdolony dźwięk…dzwonek napieprzający gdzieś na zapleczu, wibrujący, wwiercający się w głowę i grający w bilard moją szyszynką – „CZY KTOŚ mógłby to wyłączyć??? HALO, obsługo, może się zainteresuj – ja tu muszę każdym zdaniem udowadniać, że jestem TIPTOP ale jak tu się skupić?” Kolejne chwile mijają, nikt nic nie robi a dzwonek nie chce zamilknąć…No w końcu, wzrokiem desperata ściągam kogoś –  przychodzi młody, pewny siebie Kelner (wypisz-wymaluj gość ze sceny zapodanej powyżej!), uśmiechnięty bezczelnie, mój wzrok mordujący jego i jego bliskich (w myślach konsumuję z braku bizonów na talerzu JEGO ŚWINKĘ MORSKĄ) i mówi coś w stylu: „Szanowny Pan sobie życzy?” Pierwsza myśl: „zajebie gnoja”, ale przypominam, że naprzeciwko siedzi SPANGEBOB, który wydaje mi się być CUDEM więc grzecznie,  rysując tylko zębem o zęba wyduszam z siebie „Pan to słyszy?”

Gość ze stoickim spokojem godnym SENEKI niszczy mnie swoim „oczywiście i dlatego ponawiam pytaniem, czego Pan sobie życzy?”

Tego już za wiele, moją chęć SPRZEDANIA SIĘ rozumiem, ale nie dam rady z tym typem, będą zamieszki w lokalu zaraz niechybnie i kiedy już oczami wyobraźni widzę płonący lokal, zakrwawione obrusy i takie tam świąteczne rekwizyty Pan wypala…

„łatwiej by nam się rozmawiało gdyby przemieścił Pan swój szanowny łokieć z przycisku wzywającego obsługę bo strasznie głośno (…)”

W tamtym momencie chciałem tylko zniknąć z powierzchni ziemi, stać się miarą „1 NIEWIDOCZNY” w Sevres…niestety typ zachwycony ripostą, sprzedaje kolejne uśmiechy, Kasia obrusem łzy śmiechu ściera….

Wiecie już, że pomimo gwałtu dokonanego tamtego wieczoru na mojej samoocenie (już nigdy nic nie było takie samo) jesteśmy jednak razem!!!

Po pierwszej randce były kolejne (bez wygibasów), ciągle pisaliśmy do siebie, dzwoniliśmy a pewnego dnia wracając razem taksówką (wieczór był chłodny i mega cwane i chytre wydawało mi się oddanie Kasi mojej marynarki – a nuż zaprosi mnie w końcu do siebie?) podjechaliśmy do Kasi na osiedle, Pan taksówkarz kasuje, wysiadam z Kasią, nadzieja na moje twarzy obecna jak zarost (zaproś no zaproś plliiiissss), Kasia podchodzi (scena jak w „matrixie” – slowmotion), ściąga marynarkę (ryło moje krzyczy zapewne: „nnniiiieeeeeee” – też w zwolnionym tempie) dostaję buziak i słyszę „dobranoc”…

Wsiadam do taksówki (Pan jak się później okazało z zainteresowaniem przyglądał się moim manewrom) i ruszamy do mnie…

W pewnym momencie słyszę od strony kierownicy „przykro mi – skasuję Pana jak za dzienny kurs”

Jeśli czyta to ktoś kto trzyma za mnie kciuki w tej historii to jesteśmy prawie już przy happyendzie!

Po mnogich knowaniach godnych Lady Makbet ostatecznie udało mi się naruszyć mir domowy Kasi…wtedy spędziłem ciekawy czas z młodocianą Zuzanną oglądając „Zaplątanych” i rozprawiając o życiu z 6latką 🙂 , gdy już Zuzanna poszła spać, ja również – a jakże – taksówka i do siebie 🙁

Ostatecznie…nawet nie pamiętam jak to się stało, że zostałem na noc. Wiem, że już staroświecko byliśmy wtedy na pewno parą (nie obyło się bez sakramentalnego – „chcesz chodzić ze mną?” – w końcu jestem z prowincji ;)).

Zamiast podsumowania drobna rada – jeśli jesteście sami i chcecie to zmienić – NIE BÓJCIE SIĘ INTERNETÓW! 

Ja swoje szczęście (i swój krzyż 🙂 znalazłem właśnie tam i zaprawdę powiadam Wam – jest dobrze 🙂

P.S. Szanowne Panie taka mała rada. Jak facet chce zapłacić rachunek w knajpie to nie wpędzajcie go we wkurw – chce – niech płaci! To w żaden sposób nie ogranicza WASZYCH wolności i praw, a my naprawdę jesteśmy wtedy szczęśliwsi 🙂

Dodaj komentarz