W dniu dzisiejszym po prawie dwóch miesiącach nieobecności (zazwyczaj jestem w Polsce co miesiąc) ruszyłem zatroskany w drogę do starego Kraju.
Przed wyruszeniem przeczytałem wszystko – strona straży granicznej padła łupem jako pierwsza, później SANEPIDu, „Podręcznik małego survivalowca” też był na liście lektur – i właściwie dalej znaki zapytania tylko.
Zdołowany wciągnąłem „TERMINAL” z Tomem Hanksem i było mi jeszcze gorzej…
Rano ze stresu nic nie zjadłem (fart) i ruszyliśmy z Kasią (dzięki za podwózkę) na lotnisko w Palmie.
Stwierdzenie, że na lotnisku jest mało ludzików to jak nie powiedzenie niczego – czułem się jak Robinson Cruzoe.
Odprawa w Palmie szybciutko, potem security check też byłoby sprawnie gdyby nie fakt, że było nas tak mało, iż z nudów postanowili mnie przetrzepać
Wszyscy w maseczkach, z głośników przebój ostatnich miesięcy z refrenem „mantener la distancia” .
Boarding sprawny, nikt niczego ode mnie nie chciał (może poza stałym „nos też zakrywamy”) i siedziałem w samolocie do Madrytu.
Zanim ruszyliśmy stewardessa dała mi maseczkę z certyfikatem – moja miała fachowy wywietrznik i usłyszałem, że jest nieprawidłowa (w białym też mi ładnie się okazuje).
Połowa miejsc pusta, siedzimy co drugie miejsce, papu nie serwują (podwójny fart).
Ale huśtało, tak się zastanawiałem czy skoro rano nie jadłem to może wszystko w razie czego zmieści się w maseczce?
W Madrycie lądowanie na TERMINALU 4, nikt nic nie sprawdza jeśli powiesz, że lot krajowy i gnam na busa, który podwiezie mnie do TERMINALA 1, z którego miałem lot do Modlina.
Ten bus…jechaliśmy ze 15 minut, jak zobaczyłem napisy po niemiecku to wiedziałem, że chyba się zgubiliśmy (dobra żartuje, ale transfer pomiędzy terminalami w Madrycie trwa dłużej niż zwiedzanie „piętrusem” Warszawy ).
W Madrycie szybka piłka, 10 minut opóźnienia (jak na RYANAIR to o czasie) i lecimy do MODLINA (pierwszy raz w życiu siedziałem na miejscu 01A – byłem dumny jak paw do czasu gdy nie zaczęło podawać z toalety).
Formularze wypełnione, „nie kasłałem, nie mam w rodzinie Chińczyka, nie jadam nietoperzy” i lecimy.
W Modlinie…rany jak zimno! Po naszej Majorce to Syberia niemalże!
W głowie dzień cały pytanie „będzie kwarantanna” czy „nie będzie” – aktualne (to najbardziej trafne określenie zdaje mi się) prawo mówi, że zwolnione z kwarantanny są również „osoby, które przekraczają granicę państwową stanowiącą granicę wewnętrzną w rozumieniu art. 2 pkt 1 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/399 z dnia 9 marca 2016 r. w sprawie unijnego kodeksu zasad regulujących przepływ osób przez granice (kodeks graniczny Schengen), w ramach wykonywania czynności zawodowych, służbowych lub zarobkowych w Rzeczypospolitej Polskiej lub w państwie sąsiadującym.” – no wypisz-wymaluj to moja kategoria!
Wszedłem niepewnym krokiem z płyty lotniska do budynku, powiedziałem Panom Strażnikom granicznym swojskie „dzień dobry” i…..3 sekundy później byłem już na parkingu czekając na Ziomka, który zgłosił się na ochotnika, że zawiezie mnie do Wawy (dzięki!).
Nikt nic ode mnie nie chciał, żadnej kontroli, żadnego komunikatu, afisza w stylu „SANEPID czeka na Ciebie podróżniku”- nic, nada, null.
Co począć? Odezwać się do nich? „Halo, przyleciałem co z moim odosobnieniem?”