Po dziesięciu miesiącach od przeprowadzki naszło mnie na „rachunek sumienia” w kategorii – język hiszpański – prosty, łatwy i przyjemny.
Co prawda każdego dnia jestem lepszą wersją wczorajszego siebie, przyswajam nowe słówka i zwroty, ale tempo nauki pozostawia w mojej ocenie wiele do życzenia, a główną przyczynę upatruję w tym, że nadal jednak najczęściej pracuję „po polsku”…
Na początek krótka dygresja jak to było z moją edukacją na tym polu (startujemy jeszcze w starym ustroju), a potem już o problemach jakie napotykam w tej nierównej walce.
W podstawówce moich czasów oczywiście pierwsze skrzypce grał rosyjski, niestety zanim dobrze mu się przyjrzałem przyszedł rok 1989 i mam wrażenie, że wszyscy w odwecie za ostatnie 45 lat obraziliśmy się na ten piękny język. A strzelać fochy potrafię oscarowo! Pamiętam, że były rozmowy o wycofaniu nawet z programu nauczania tego języka, Pani rusycystka bardzo to przeżywała (nerwowa, ale podobała nam się chyba wszystkim „facetom” w klasie bez wyjątku), a my w większości bimbaliśmy sobie radośnie (co mądrzejsi gorsze oceny z rosyjskiego tłumaczyli zapewne swoim rodzicom „walką z okupantem” porównując swoje obijanie się do strajku dzieci z Wrześni).
W szkole średniej obok rosyjskiego (uchował się), pojawił się niemiecki…”got mit uns”
Nasza germanistka…co ona nas zdrowia kosztowała, powiem tylko, że tak bardzo wierzyła, iż próbując zdobyć partnera do uciech cielesnych będziemy cytowali Eichendorffa, Hessego i nucili FALCO…że z dwóch klas z niemieckim po pierwszym roku naszej znajomości ostało się nas może ze 30 osób, połączono nas – co gorsza zostałem jedynym facetem w tym nowym tworze…
Klasa maturalna, ostatnia lekcja języka rosyjskiego, który wybrałem do zdawania (co prawda pomogło mi podjąć tę decyzję stanowcze stanowisko Pani „z niemca” – „chyba zwariowałeś!”) , Pani rusycystka nawija coś w stylu: „kochane Dziewczyny sumiennie przepracowałyśmy ten czas, nie denerwujcie się, jesteście gotowe, będzie dobrze” itd.
Jakoś tak wypadło, że wpadłem na te zajęcia (Kochana Mamo wiem, że przedwcześnie osiwiałaś przez moje odmienne podejście do „obowiązku szkolnego” :>) i postanowiłem o sobie przypomnieć rozbudowanym w treści pytaniem:
– JA: „a ja?”
– PANI RUSYCYSTKA: „Maćku….hmmmmm…..jeśli w Boga wierzysz to jest to ten moment, aby zacząć się modlić (…)”
Do dnia dzisiejszego zachodzę w głowie o co jej chodziło?
Na egzaminie wylosowałem trzy pytania (było ich w sumie setki a ja tak +/- poradziłbym sobie może z dwudziestoma z nich), na które przypadkowo znałem odpowiedzi!
Co prawda jedno z nich brzmiało „jak wygląda Twoje drugie śniadanie?” a odpowiedź moja „nie jadam drugich śniadań” więc jak to teraz mówią ogarnąłem temat! Juuuppppii!
Właściwie miałem tylko jeden problem, z koncentracją, w trakcie udzielania odpowiedzi na kolejne pytania czułem, że moja odpowiedź dotycząca jedzonka może zdaniem szanownej komisji nie być wystarczająca i nie wiedzieć czemu ciągle zastanawiałem się jak jest rzodkiewka po rosyjsku…do dnia dzisiejszego jak się stresuję to myślę o tej rzodkiewce.
Maturę z rosyjskiego zdałem, wychodząc z budynku szkoły zobaczyłem czekającego na mnie Tatę (szkołą w domu od zawsze i wyłącznie zajmowała się Mama), który nerwowo palił papierosa a w jego oczach czaił się strach…
Po latach przyznał mi się, że dzień może dwa przed egzaminem zadzwoniła do mnie koleżanka z klasy (na stacjonarny rzecz jasna, innych nie było ?), rozmawialiśmy o jakimś tam pytaniu spodziewanym na rosyjskim i gdy skończyłem to powiedział do Mamy coś w stylu „trzeba wierzyć, nadzieja umiera ostatnia”
Studia to już poważniej podszedłem do tematu języków, lubiłem chodzić do studium nauki uniwerku, piękne studentki z innych wydziałów, stare miasto we Wrocławiu jest wspaniałe!
W dorosłym już życiu (jeszcze we Wrocku) znalazłem czas na korepetycje z angielskiego (szkoła językowa) i …hiszpańskiego!
Nigdy wcześniej nie miałem styczności z tym pięknym językiem, ale coś mnie do niego ciągnęło.
Uczęszczałem na zajęcia do „mojej Elki” i było super! Miała skubana cierpliwość i powiem jedno…przekazać wiedzę to ona potrafiła. W życiu się pozmieniało, wylądowałem w Wawie i niestety zarzuciłem naukę hiszpańskiego na dłuższy czas.
Ale do rzeczy już…przenosimy się w czasie na Majorkę!
Uwierzcie, setki godzin nad słownikami, książkami, rozmówkami – nie ukrywam, lubię to. Mam chwilę nauczę się jakiegoś słówka. Nie zagłębiając się w szczegóły, w toalecie też najczęściej wertuję słownik.
I co wynika z tego? No właśnie- płacz i zgrzytanie zębów…
Po pierwsze:
„Comprendo cuando hablas más despacio” (rozumiem kiedy mówisz wolniej) – wykute dawno temu, mam wrażenie, że bez tego zwrotu nie umiałbym tu się nawet przedstawić…
Scenariusz każdej mojej rozmowy, czy to w sklepie, urzędzie, szkole czy w sytuacjach życia codziennego…głęboki wdech, staram się wyregulować oddech, uśmiech w stylu „co się Pan tak cieszysz?” i ruszam ze swoją kwestią:
JA:- dzień dobry – „comprendo cuando hablas más despacio” – treść właściwa ?
TUBYLEC: – buenasquetalquieresbolsanodarpapayatusuegraesfantasticahalamadrid………
Jak oni szybko mówią! Słowa zlewają się w jedno wielkie mega słowo! Na ten zalew słów nikt i nic Was nie przygotuje! Wróg u bram, znikąd pomocy…
Miejscowi naprawdę są w porządku, pomocni, chętni do pogadania, ale prośby o wolniejsze artykułowanie traktują z przymrużeniem oka i dalej po swojemu z prędkością karabinu wypluwają słowa ?
Słucham radio po miejscowemu w aucie – mam taką reklamę, której przysłuchuję się od pewnego czasu i udało mi się wyodrębnić dotychczas dwa słowa, ostatnie w dodatku, żeby było śmieszniej jest to „hasta hoy” – co znaczy po prostu „do dzisiaj”…
Po drugie:
Co tam słowniki, co tam materiały wszelakie jak na koniec i tak okazuje się, że…”tutaj nikt tak nie mówi”
Mówisz poprawnie, literacko, zostaniesz zrozumiany i nikt złośliwie nie zwróci Ci uwagi, ale jednak chyba lepiej uczyć się i w efekcie posługiwać żywym językiem mówionym? Nie jestem debilem, mam świadomość, że używa się skrótów, slangu, język ewoluuje, ale skala tego zjawiska naprawdę może przytłoczyć ;(
Pierwsza z brzegu wycieczka z naszą Ekipą tu mieszkającą od lat i nagle okazuje się, że tutaj pytając się o cenę/koszt mówi się „que vale”, a mojego wyuczonego „cuanto cuesta” i „cuanto es” używają tylko przyjezdni…no i dół złapany.
Chcąc się popisać rzecz jasna (debil) jakiś czas później stoję w sklepie, jakieś miłe Panie mnie otaczają więc z ust moich pada wyluzowane „que vale?”, a Pani sklepowa myśląc, że jestem lokalesem gdy udzieliła mi odpowiedzi tak nic nie zrozumiałem do dzisiaj…
Takich sytuacji z „żyjącym językiem” mam mnóstwo, co chwilę okazuje się, że…”tutaj nikt tak nie mówi”, ale walczę pomimo tego, iż często przez to wydaje mi się, że z nauką języka stoję w miejscu.
Po trzecie:
Kolejne schody…w wielkim skrócie Majorka to Majorkańczycy, Hiszpanie z kontynentu, pół Europy i….mieszkańcy Ameryk obu mówiący po hiszpańsku, ale inaczej ?
Żeby było śmieszniej Hiszpanie z
kontynentu mówią tak różnymi „gwarami”, że ratunku! Nie wspomnę o
Katalończykach i Baskach, których mowa to zupełnie inny świat…
Co do mieszkańców Ameryki Południowej i Północnej to używają oni:
– kastylijskiej odmiany języka (Kastylia to region w Hiszpanii),
– języka pozostającego pod dużym wpływem amerykańskim i
– staroświeckich form gramatycznych, o których w macierzystej Hiszpanii już dawno zapomniano!
Pewnego dnia zawitało do nas „na reklamację” dwóch sympatycznych Panów, którzy tak radośnie bawili się słowem, że myślałem o palnięciu sobie w łeb! Zaimek „vos”, formy grzecznościowe i nagle okazuje się, że nie wiem o czym mówią! Jeden Pan był z Argentyny, drugi z Ekwadoru.
Po czwarte:
To na deser – miejscowi z dziada pradziada mówią na wyspie nie po hiszpańsku a w języku majorkińskim, który jest dialektem katalońskim!
Dziecko nasze w szkole uczy się po katalońsku głównie, nauczyciele komunikują się zazwyczaj również po katalońsku, koleżanki i koledzy podobnie (na szczęście klasa mocno międzynarodowa więc Zuzka daje radę ze swoim angielskim).
Przypadek sprzed kilku dni z naszym KIKO, „złota rączka”, konserwator, jak coś nie działa to z nim się kontaktujemy.
Coś tam z piecem do grzania domu i wody się stało, przyjechał, weszliśmy w techniczne aspekty, tylko pojedyncze słowa wyłapuję i po pewnej chwili pytam się grzecznie „a Ty do mnie mówisz teraz po hiszpańsku czy katalońsku?” a on z rozbrajająca szczerością „po majorkińsku, sorki zapomniałem się”
Zanim połapałem się na lotnisku w Palmie, że napisy wyeksponowane na pierwszym miejscu nie są po hiszpańsku to już wszystko zdążyłem wkuć na blachę!
Jakieś wskazówki? A jakże!
Rady jakie dostaję od Polaków, którzy tu żyją i mówią tak ładnie, że aż mnie skręca z zazdrości można streścić w jednym zdaniu „trzeba wziąć sobie za partnera lokalesa, wspólnie oglądać duuuuużo seriali i prowadzić bogate życie towarzyskie”.
Ze zmianą partnera odpada, nad resztą pracuję intensywnie!
–