Smutna i szara …… jak Polka?

Wczoraj wpadł mi w ręce ostatni numer Charakterów a w nim artykuł o kompleksach Polek. Wychodzi na to, że większość z nas siebie nie lubi. „Polki są najlepsze w Europie pod względem liczby kompleksów….Nie akceptują swojego wyglądu, przeważnie chciałyby mieć większy biust, zgrabniejsze biodra i pupę, gęstsze włosy i wydatniejsze usta, być wyższe i szczuplejsze. Kobiety dwukrotnie częściej niż mężczyźni wyrażają się krytycznie o swoim wyglądzie. Tylko jedna na sto kobiet uważa się za atrakcyjną, a ponad 80 procent chciałoby poddać się operacji plastycznej, gdyby miało na to fundusze. Co gorsza, raport z badań przeprowadzonych w 42 krajach pokazuje, że tak niską samoocenę mają nie tylko dojrzałe Polki, ale również dziewczęta. Polskie nastolatki czują się najbrzydsze i najgrubsze spośród badanych nastolatek”.

Smutne prawda? Mnie sie zrobiło smutno bardzo. Ale z drugiej strony …….. czy przypadkiem ja sama przez całe życie  nie narzekam na swoje ciało? CZy aby na pewno siebie akceptuję? Czy siebie lubię? Hmm ….

Prawda jest taka, że bardzo długo nie uważałam siebie za atrakcyjną kobietę. Zrzucałam to oczywiście na moje dzieciństwo i okres nastoletni kiedy byłam grubaską. I oczywiście – to miało ogromne znaczenie. Kiedy człowiek widzi siebie przez pół życia ze zwałkami tłuszczu to później nawet jak znikną ….. w jego głowie ciągle tam są. Schudłam 30 kilogramów w pół roku i nie widziałam tego do momentu aż moje ubrania naprawdę zrobiły się dużo za duże. Ale nie zobaczyłam tego w lustrze. Nie zobaczyłam tego podczas kąpieli.  Tak naprawde nie zobaczyłam tego przez kolejnych kilkanaście lat. Bo w mojej głowie ciągle byłam grubasem. Byłam nim mentalnie. I niby kupowałam ubrania w rozmiarze 38. Niby wszyscy naokoło podziwiali jak bardzo się zmieniłam. Tyle, że ja nie umiałam o sobie powiedzieć, że jestem szczupła. A już na pewno nie umiałam o sobie powiedzieć, że jestem ładna. O nie! Zawsze czułam się gorsza niż moje koleżanki bo zawsze czułam się grubsza. W międzyczasie urodziłam dziecko, przytyłam 25 kilogramów i zrzuciłam je z powrotem. Rozwiodłam się i schudłam jeszcze bardziej. Potem troszkę przytyłam. Nie ćwiczyłam bo mi się nie chciało. Tylko narzekałam……  skóra nie była jędrna, wałeczki na boczkach ciągle się robiły. W wieku 32 lat ciągle mentalnie byłam grubasem. Poznałam mojego obecnego męża i po raz pierwszy w życiu ktoś mi powiedział „jeśli uważasz, ze jesteś za gruba- zrób coś z tym”. To było jak policzek. Nie tego oczekiwałam! Oczekiwałam zapewnień, ze jestem szczupła i piękna.Skoro nie widziałam tego w lustrze to chciałam, zeby mnie o tym ciągle zapewniano. Byłam w takim szoku, ze zaczęłam biegać. Niestety nie potrafiłam trzymać diety więc wcale nie schudłam ale zobaczyłam, ze moje ciało się zmienia. To było 4 lata temu. Dzisiaj biegam, ćwiczę, narzuciłam sobie wręcz tryb treningowy! Ale gdyby ktoś mnie zapytał czy pozbyłam się kompleksów … .nie do końca. 

Ważę 70 kg przy 170 cm wzrostu. Zazwyczaj mieszczę sie w rozmiar 38 (chyba, że mówimy o Zarze – tam nawet 42 jest za małe czasami). Jestem dość mocno umięśniona, mam bardzo silne nogi. Nie mam kaloryfera na brzuchu, boczki ciągle wychodzą z jeansów, mam cellulit na udach. Co jakiś czas idę na dietę, po której chudnę 2-3 kg aby potem znowu wrócić do pierwotnej wagi. Ale muszę przyznać, że fizyczna praca nad sobą zmieniła moje myślenie o własnym ciele. Coraz częściej je lubię. Czasami bardziej a czasami mniej. Zaczęłam akceptować fakt, że nie muszę i nie będę wyglądać jak modelki z okładek Shape. Tak tak … niby dorosła i niby inteligentna a jednak dała się wciągnąć w tę grę opartą na przeróbkach w Photoshopie. Toleruję te moje boczki, lubię pupę a piersi mam jakie mam i nie zamierzam ich zmieniać. Po przeczytaniu artykułu uświadomiłam sobie, ze chyba najważniejszą rzeczą dla mnie jest poczucie, ze robię cokolwiek by to ciało było lepsze. Staram się. Nie zawsze wychodzi ale przecież to nie jest najważniejsze. Podejmuję walkę. Z moim ciałem, umysłem i lenistwem. Przed każdym wyjściem na bieg potrafię znaleźć milion powodów, dla których powinnam sobie dzisiaj odpuścić. Zazwyczaj jednak wychodzę bo wiem, ze jeszcze nigdy nie żałowałam, że poszłam …. ale zawsze żałuję jak nie pójdę. Mentalnie przestałam być grubasem. W wieku 37 lat w końcu sobie odpuściłam bycie idealną. Wystarczy mi bycie zdrową i w miarę wysportowaną. Zadbaną i uśmiechniętą. I tego życzę każdemu człowiekowi bo brak samoakceptacji bardzo obciążą psychicznie. W końcu to właśnie ze sobą spędzamy najwięcej czasu. Jest zwyczajnie lepiej kiedy siebie lubimy. Poza tym warto sobie zadać pytanie – jak mają lubić nas inni skoro my sami siebie nie akceptujemy? Jeśli nam ze sobą źle – róbmy coś z tym. Jeśli nie chcemy robić – zaakceptujmy to jak wyglądamy. Znam kilka kobiet w rozmiarze 44+, które są cudowne i piękne. Zadbane! Dokonały poniekąd wyboru – dać się wciągnąć w wir diet i fittnessu czy polubić siebie takie jakimi są. Nie oceniam tego wyboru. Ja wolę być szczupła więc cisnę te moje treningi. Ale podziwiam je za samoakceptację. Za to, że nikogo nie oszukują, nie męczą tekstami „jestem za gruba”. Mają świadomość swoich niedoskonałości.BA – często potrafią sie z nich śmiać. I chyba to jest właśnie fajne. Bo nie każdy musi być Anną Lewandowską (którą notabene bardzo cenię i lubię). Nie każdy musi mieć kaloryfer na brzuchu. Jeśli tego potrzebujemy – walczmy. Trzeba tylko pamietać by to robić naprawdę dla siebie. Nigdy dla innych!

Dodaj komentarz