Od rana dzisiaj zebrało mi się na wspominki. To chyba kwestia tego zimna i szarości za oknem. Co poradzę, że ja kocham słoneczko i najlepiej czuję się w temperaturze 30 stopni?
Całe szczęście trafił mi się mąż, który – tak jak ja – kocha morze i ferie zimowe woli spędzać w tropikach niźli na stoku. Nie zrozumcie mnie źle – klimaty grzanego winka i karczmy, pachnącej pomarańczą i cynamonem mają swój ogromny urok. Kiedy jednak muszę wybrać jak spędzić dwa tygodnie wolnego czasu a za oknem jest minus 10 …… zawsze wybiorę piękną plażę i słońce!
Od lat już zatem latamy zimą do ciepłych krajów, dzięki czemu poznałam już wiele przecudownych, kolorowych miejsc takich jak Dominikana czy Meksyk.
I właśnie trochę Meksyku chciałabym dzisiaj sprowadzić specjalnie dla Was. A konkretnie trochę pysznego, wyrazistego, meksykańskiego smaku.
Nie ukrywam, ze wybierając tę destynację kierowaliśmy się w dużej mierze naszym wyobrażeniem o tamtejszej kuchni. Obydwoje uwielbiamy ostre jedzenie i jesteśmy stałymi bywalcami w warszawskiej restauracji El Popo. Bardzo byliśmy spragnieni oryginalnego meksykańskiego gotowania i nawet wybierając hotel – sumiennie sprawdziliśmy czy nie będzie przypadkiem położony na jakimś pustkowiu. Zależało nam, by mieć blisko do restauracji, barów a przede wszystkim street foodów!
Powiem szczerze …….. to były nasze najbardziej obżarte wakacje ever. Kiedy wchodziliśmy do knajpy to odpływaliśmy. Zamawialiśmy duuużo więcej niż byliśmy w stanie przejeść, ale jak tu nie spróbować skoro to wszystko wyglądało tak obłędnie i było takie tanie? Tak kochani!!! Meksykańska kuchnia jest tania! Jedynym wytłumaczeniem dla niebotycznych cen w El Popo jest jak dla mnie używanie w wielu przepisach polędwicy wołowej, która, jak wiadomo, kosztuje. W Meksyku częściej jednak wykorzystują kurczaka. Też jest smacznie a sporo taniej!
Kiedy dorwaliśmy ulicę z (nazwijmy je tak) „food trackami” byliśmy w siódmym niebie. Sami tutejsi, niewielu turystów, pachnie z daleka. Jedzenie podają na plastikowych – WIELORAZOWYCH – talerzykach, które są szczelnie zawijane w foliowe torebki i na to dopiero wykładają dania. Dlaczego tak? Ano nie mają wody, a co za tym idzie – nie ma jak zmywać. Kiedy klient oddaje talerzyk – po prostu zdejmują brudną torebkę i już. Następny klient dostaje ten sam talerzyk w czystej folii! Sprytnie co? Nasz sanepid miałby tutaj z pewnością wiele do powiedzenia ale na szczęście – oni się tam tym kompletnie nie przejmują.
Długo mogłabym Wam opowiadać o meksykańskim jedzeniu. Ale po co opowiadać? Lepiej podzielić się najbardziej meksykańskim z meksykańskich dań! Macie ochotę na fajitas?
To rewelacyjny pomysł na spotkanie ze znajomymi. Nasi przyjaciele zawsze są zachwyceni, kiedy przyrządzam to danie.
Fajita, z którą spotkaliśmy się na miejscu to po prostu usmażony kurczak wyłożony na tortillę. Sekret tkwi w salsach, którymi się swoje danie doprawia samemu. Uliczna kucharka zapytana przez mojego męża o ich ostrość, kompletnie nas rozbroiła pokazując: ta ostra, ta bardzo ostra, a ta …please don’t eat! Jak sądzicie, którą wybraliśmy? Ojjjj bolało 😉
Moja propozycja to przepis z uwzględnieniem polędwicy wołowej, którą – razem z kurczakiem – marynuje się w specjalnej zalewie. Przepis pochodzi z książki „W kuchni u Kręglickich” i jest to dokładnie to samo danie, jakie możecie zjeść w El Popo.
Czego potrzebujemy?
300 g polędwicy wołowej pokrojonej w paski
300 g piersi z kurczaka pokrojonych w paski
2 kolorowe papryki pokrojone w paski
2 cebule pokrojone w piórka
olej
na marynatę: pół szklanki oleju, 6-8 łyżek sosu sojowego, 2 łyżki plasterków marynowanej papryczki jalapeno (ja daję zdecydowanie więcej – mniaaaam), 3 ząbki czosnku pokrojone w cienkie plastry, 2 łyżki posiekanej naci kolendry, sok z limonki, pieprz.
Przygotowanie:
Składniki marynaty mieszamy w misce i wkładamy do niej mięso. Moim skromnym zdaniem – trzeba to zostawić na przynajmniej 2-3 godziny (im dłużej , tym lepiej) – aczkolwiek w książce nie ma na ten temat mowy.
Rozgrzewamy dużą patelnię i wrzucamy na nią zamarynowane mięso, lekko zrumieniamy i mieszamy. Ja osobiście wrzucam na patelnię wszystko a potem odlewam płyn, żeby mięso się smażyło a nie dusiło. Dodajemy warzywa i smażymy, często mieszając, na bardzo dużym ogniu, aż cebula się zeszkli, a papryka zrumieni. Podajemy z tortillami i dodatkami, które przygotowujemy w miseczkach: startym żółtym serem, sałatą lodową, pokrojoną w paski, pomidorkami cherry, pokrojonymi w plastry i KONIECZNIE – z gęstą, kwaśną śmietaną!
Śmietana łagodzi nieco smak jalapeno a nawet jeśli nie potrzebujecie złagodzenia – idealnie komponuje się z całym daniem.
Jeśli macie ochotę to można jeszcze jako dodatek przygotować pastę ze smażonej fasoli (super też jako dip do nachosów), salsę pomidorową oraz marynowaną, czerwoną cebulę (OMG – już się obśliniłam). W razie co – służę przepisami!
No i koniecznie margarita!
Wiecie już co u mnie dzisiaj na kolację?