We własnym stylu

Kiedy byłam młodsza to bardzo chciałam nosić obcisłe, seksowne sukienki. Uważałam, ze tylko w takich można naprawdę pociągająco wyglądać i że tylko takie podobają się chłopakom.  Niestety nosić takich nigdy nie mogłam 🙁  Nie miałam odpowiedniej figury do przylegających fasonów przez co zawsze czułam się mało kobieca przy moich zgrabnych, ubranych w małe czarne koleżankach. 

Pamiętam doskonale ten moment, kiedy schudłam i wciągnęłam na tyłek taką przylegającą, czarną sukienkę z odkrytymi plecami. Ach jaka byłam z siebie dumna. To było jak spełnienie bardzo odległego marzenia z kategorii „nigdy się nie stanie”. Szłam na wesele do mojego przyjaciela, w którym jako nastolatka się kochałam i bardzo chciałam, żeby wszyscy zobaczyli mnie w tej sukience. Albo inaczej – żeby zobaczyli, ze ja już teraz też mogę takie sukienki nosić.

Jak myślę o tym dzisiaj to wydaje mi się to strasznie głupie i puste 🙂 Jakby ta sukienka cokolwiek zmieniała ….. cokolwiek poza moim postrzeganiem własnej seksualności. Tak bardzo marzyłam o zgrabnej figurze, ze kawałek szmatki stał się dla mnie cholernie ważny, wręcz symboliczny.

Dzisiaj – mimo, iż bym w sumie mogła – w życiu nie założyłabym już obcisłej sukienki.Mało tego ……. nie założyłabym już tamtej sukienki! Była ładna i seksowna ale po kilkunastu latach moje pojęcie tego co jest atrakcyjne bardzo się zmieniło. Dzisiaj noszę fasony szerokie i luźne – nie dlatego, ze muszę. Zwyczajnie uważam je za dużo bardziej zmysłowe niż kawałek strechowego materiału opinającego biodra. Dzisiaj wiem, że zmysłowość to coś co wypływa ze środka  – to sposób w jaki siebie same postrzegamy a nie to jak bardzo obcisłą sukienkę możemy założyć! I od kiedy to wiem – pokochałam oversize! Jeeeeejciu jak to dobrze, ze projektanci coś takiego cudownego wymyślili. Tuniki, które można założyć do szpilek i do adidasów. Takie z lejących materiałów, okalających sylwetkę jak woda, albo takie z dresowej tkaniny, które dają tę niesamowitą swobodę ruchów. W sumie to nie pamiętam już kiedy kupiłam coś co nie było oversize 🙂 I możecie zapytać mojego męża albo moje koleżanki – nie sądzę by ktokolwiek z moich bliskich zarzucił mi byle jakość czy brak elegancji w ubiorze.

Mało tego …….. od kiedy noszę rzeczy oversizowe – wyglądam podobno o kilkanaście lat młodziej niż za czasów, kiedy jako korpoludek wielbiłam garsoneczki i ołówkowe sukienki. Wydaje mi się też, że w końcu znalazłam jakiś swój styl – do niedawna bowiem kopiowałam …… nosiłam się tak jak kobiety, które gdzieś tam zobaczyłam i spodobało mi się jak wygladają. Trochę się zawsze czułam jakbym chodziła w rzeczach należących do kogoś innego. Wydawałam kupę kasy, miałam markowe ubrania ale one nie były moje. One tylko do mnie należały!

I tu kolejna sprawa, którą sobie uświadomiłam  – szkoda, ze tak późno! Własny styl to noszenie rzeczy, w których czujemy się odrobinę tak jakbyśmy chodziły nago. To są ubrania, które nas nie krępują, które nas nie ograniczają, w których czujemy się pięknie i dobrze. I nie – nie takie, którymi zachwycają się wszyscy naokoło bo to absolutnie nie jest to samo. Same na pewno wiecie, ze choćby milion osób powiedziało Wam jak pięknie wyglądacie…… to poczujecie się tak tylko w przypadku kiedy same tak uważacie! Piękne poczujecie się tylko wtedy, kiedy patrząc w lustro będziecie zadowolone z tego co widzicie. Słowa innych ludzi są miłe ale osoba zakompleksiona czy niepewna siebie, zawsze będzie podejrzewała , ze komplementy to czysta kurtuazja, niewiele mająca wspólnego z tym co Ci ludzie naprawdę myślą.

Kiedy sobie uświadomiłam te oczywistości …… zaczęłam zupełnie inaczej robić zakupy. W zasadzie nigdy nie chodzę po sklepach z koleżankami. Czasami zabieram męża – akurat Jego opinia jest dla mnie ważna bo w końcu jeśli komukolwiek – to  właśnie Jemu chcę się podobać 🙂 Ale tak szczerze ………najbardziej lubię kupować sama! I wiecie co? Od pewnego czasu bardzo rzadko popełniam zakupowe gafy („nie wiem dlaczego to kupiłam”, „kupiłam bo mi X powiedział, ze wyglądam super ale się w tym nie czuję”). 

Mam swoje sklepy – kilka ukochanych miejsc, w których zawsze coś fajnego znajdę. Mam swoje ukochane marki – często niestety bardzo drogie ale po pewnym czasie wiem już, że warto te pieniądze wydać. Ale przede wszystkim mam świadomość tego co mi się podoba. A raczej tego, w czym ja podobam się samej sobie. Ta świadomość sprawia, że kiedy otwieram szafę to się uśmiecham. Lubie swoje ubrania. Lubię to, co mogę z nich stworzyć. Lubię nawet to, że jak już czegoś nie lubię albo mi się znudziło to z łatwością mogę to sprzedać ……. daje mi to poczucie, ze dobrze wybieram 😉 

W tajemnicy powiem Wam też, że kiedy mówię „nie mam co na siebie włożyć”  – perfidnie kłamię! Szafa jest pełna rzeczy na każdą okazję. Ale ciiiiiiiiii …….. bo zakupy przecież także lubię 😉

Już niedługo pokażę Wam kilka propozycji na jesień!

 

P.S. Na zdjęciu moja ukochana biała koszula Roberta Kupisza. Najchętniej bym w niej chodziła cały czas dlatego mam ją jeszcze w dwóch innych kolorach 😛

Dodaj komentarz