Życie na diecie nie należy zawsze do prostych.
W końcu wszystko co zabronione jest zazwyczaj najlepsze. A tu klops …. nie możesz zjeść żółtego czy pleśniowego serka, już nie mówiąc o ciastkach czy lodach.
Dlatego bardzo ważna jest zmiana myślenia. Dieta to nie proces, który trwa od do. Dieta nie powinna być tak naprawdę dietą. Dieta to zmiana nawyków żywieniowych i ta zmiana musi się niestety odbyć w Twojej głowie.
Ileż to razy wpadałam w tę pułapkę?
Decydowaliśmy się na pudełkową dietę 1200 albo 1400 kcal i przez 3 miesiące na niej byliśmy. Pomijam już dojadanie, bo wtedy dużo biegałam i te kaloryczności były totalnie niedopasowane do mojego trybu życia – ale kiedy nie masz ochoty na jedzenie z pudełka, to za którymś razem w końcu otwierasz lodówkę i szukasz alternatywy. Ale najważniejsze było to, że po tych 3 miesiącach, kiedy już schudliśmy, odcinaliśmy kupon i juuuuuu-huuuuuu! Restauracja, chlebek sycylijski, serki.
Nie muszę mówić co się wtedy działo? Wierzcie mi – kilogramy przybywają dużo szybciej niż odchodzą 😉
Teraz – realizując #projektkaloryfer, też przez chwilkę wpadłam w tę pułapkę. 10 tygodni! Wytrzymać 10 tygodni a później jeść normalnie. Tyle, że na szczęście tym razem dotarł do mnie idiotyzm takiego myślenia.
Bo co to znaczy normalnie? Do bólu? Jeść wszystko – bez względu na to czy robi Ci to dobrze czy źle? Czy normalnie to tłusto? Dużo? Niezdrowo?
Przyznam szczerze, że od 5 tygodni czuję się świetnie. Mam energię, nie chodzę głodna, jem w sumie to na co mam ochotę a do tego chudnę. Skoro zatem czuję się świetnie – to może właśnie to jest i powinno być – normalnie?
Odpowiedź przyszła do mnie podczas pierwszego wieczoru ze znajomymi.
W drugim tygodniu mojej diety spotkaliśmy się z ludźmi, których nie widzieliśmy już naprawdę bardzo dawno. Wiadomo – zastawiony stół i winko. Nie chciałam pić, ze względu na dietę, ale też miałam ochotę uczcić spotkanie z koleżanką. Ostatecznie i wypiłam i pojadłam. Kaca nie miewam nigdy więc tutaj akurat nie znajdziecie historii o tym jak to kac morderca nie miał serca i mnie wymęczył. Ale już wracając do domu czułam się źle. Byłam pełna – mimo, iż wcale nie rzuciłam się na jedzenie. Brzuch mnie bolał, miałam wzdęcie. No kurde było fatalnie!
I do tego jeszcze wyrzuty sumienia. No tak … ogłosiłaś na blogu dietę i proszę – po dwóch tygodniach już oszukujesz. Co to za projekt, który nie przetrwał nawet 14 dni?
Wtedy mnie olśniło …….. Cholera! Przecież Ty nie robisz tego dla innych. Nie robisz dla męża, trenera, czytelników. Robisz to dla siebie. Robisz bo chcesz się nauczyć, jak powinnaś się na codzień odżywiać. Robisz – bo chcesz mieć ładne ciało i czuć się ze sobą lepiej. Ale nie przez te 10 tygodni. Ty chcesz czuć się lepiej zawsze! I czujesz! Kiedy jesz tak jak jesz – autentycznie lepiej funkcjonujesz.
W tamtej chwili ….. kiedy byłam pełna i pod wpływem alkoholu – doznałam swojego rodzaju olśnienia. Bo – jak większość rzeczy w naszym życiu – to wszystko zaczyna się w głowie. I w mojej głowie tamtego wieczoru zabrzmiał głos rozsądku. Hej! Jesteś człowiekiem. Życie jest krótkie i nie żyjemy po to by się umartwiać. Wiesz już jak jeść, co robić by czuć się dobrze. Rób to! Trzymaj dietę. Ale też nie popadaj w skrajności i nie wyrzucaj sobie, kiedy od czasu do czasu nawpierdzielasz się jak krówka i popijesz winem. Przecież nie będziesz teraz do końca życia odmawiała wszystkim i wszystkiego bo Ty jesteś na diecie. O ile nie robisz tego codziennie to w czym problem? Zobacz co Ci przyszło ze wszystkich diet na jakich do tej pory byłaś? Kiedy tylko się kończyły – hulaj dusza, piekła nie ma. Czy o to chodzi także tym razem?
No nie! Nie!
Dlatego kochani dzisiaj mam dla Was dobrą radę. Nauczcie się sobie odpuszczać! Nie ciągle – co jakiś czas.
Kochajcie siebie! Starajcie się dążyć do tego aby być lepsi. Trenujcie, kontrolujcie to co jecie – dla własnego samopoczucia i zdrowia. Ale kiedy spotykacie się ze znajomymi – nie udręczajcie wszystkich swoją dietą. To Wasza dieta! Wasza walka. To, że odpuścicie jednego wieczoru – nie oznacza, że ją przegraliście. Nie poukładacie całego życia tak jak macie poukładany plan żywieniowy. Nie da się. Nawet jeśli Wasz trener mówi inaczej. Ciekawe czy on tak bardzo zdrowo się odżywia 😉 Z tego co widzę na insta – mój wcale niekoniecznie 😉
Wasze życie nie trwa 10 tygodni. I mało tego …. nie da się go od A do Z zaplanować 🙂
Są święta, urodziny, wesela, imprezy. Ja do tej pory niby podchodziłam do tego racjonalnie ale jednak siedziało we mnie takie poczucie, że jestem słaba bo nie potrafię w Boże Narodzenie nie zeżreć pieroga! Tylko, że jak się nad tym głębiej zastanowić to jest to chore myślenie. Bo niby dlaczego miałabym go nie zeżreć? Może zamiast 10 – zjem 4. A po obfitym śniadaniu pójdę pobiegać albo wyciągnę rodzinę na spacer. Ale jeśli po świętach znowu wrócę do „normalnego – zdrowego” odżywiania – to czy naprawdę stanie się jakaś tragedia?
Nie stanie!
Najlepszą życiową mądrością, którą do tej pory wymyślono jest kochani zasada złotego środka. Ma zastosowanie do wszystkiego. Także do odżywiania. W życiu konieczna jest umiejętność zachowania równowagi. W kwestii odchudzania, diety, treningów też. Oczywiście ……. te słynne wymówki, o których już wielokrotnie napisałam – ciągle są tylko wymówkami. Oczywiście – każdy z nas ma wybór – chcę czuć się ze sobą fajnie albo mam to w nosie i nie dbam o swoje ciało. Ale trzymanie siebie w ryzach przez całe życie nie ma większego sensu. Powoduje frustrację, a ta ciągnie nas w dół. Trzeba umieć sobie odpuszczać i siebie nagradzać. Dbać o siebie na codzień …… ale potrafić świętować od święta. Zachować złoty środek.
I wtedy nawet ta straszna dieta …… może się okazać wcale nie taka straszna.
Ja to w sumie swoją nawet lubię 😉
A w święta i tak zeżrę pieroga ….. bo moja mama robi najlepsze pierogi z kapustą i grzybami na świecie!