Życie na krawędzi – przypadki Macieja J.

Do napisania tego krótkiego wpisu sprowokował mnie Kolega, który zamieścił w mediach społecznościowych  dla śmiechu zdjęcie jakiejś przepustki z okresu III Rzeszy, ze swastyką rzecz jasna, pieczątki też są, a treść tego „ausweisu” została delikatnie zmodyfikowana do „do LIDLA und zurück”.


W razie czego muszę w tym miejscu zastrzec, że nie nabijam się z trudnego okresu w historii, nie propaguję faszyzmu etc.!
Trochę zdrowego dystansu do trudnej tematyki i ruszyło mnie strasznie ponieważ…to nasza rzeczywistość teraz! Taka przepustka w dobie wirusa patrząc na moje przygody byłaby warta wielu pieniędzy 🙂
Możemy sobie pożartować, ale mój często opisywany wyjazd (dorobił się już nawet określenia „rytualny”) do naszego gminnego LIDLA urósł do rangi wyprawy na księżyc!


Ale po kolei:


Wyjść z domku przypomnę możemy gdy:
– kończy się papu,
– kończą się tabletki,
– nie ufamy systemowi bankowemu i co pewien czas udamy się do oddziału sprawdzić czy się nie spakowali,
–  pies chce siku.


Żeby nie było za fajnie wyjść możemy tylko do najbliższego sklepu/apteki/banku (nie daj Bóg za sąsiada mieć takiego spożywczaka a la Louis Vuitton to w miesiąc bankructwo pewne ;))Z psami podobnie – mamy nie oddalać się od domu i kropka, bo walą mandaty. Moje poranne spacery z Bydlakami to stres jakbym dragi przemycał przez meksykańską granicę 🙂
Psy potrzebują plaży, piasku do tarzania i innych czynności, a co się złamię (jak one patrzą) i zameldujemy się nad wodą to „łeło-łeło” natychmiast się pojawia…
Pilnują tych zatoczek jak Niemcy wału atlantyckiego!
Całą taktykę opracowałem meldowania się na piasku, drogi ewakuacji opracowane, „wykuta na blachę” formułka o kruchości życia dla rozmiękczenia itd.
Dużo rozmawiam o tym z Psami, tłumaczę, wyjaśniam sytuację, liczę na zrozumienie.


Wyprawa po potrzebną naszej TILI insulinę do weta – do dnia dzisiejszego nie wierzę! Ba, budzę się w nocy zlany potem 😉
Jak mi Kasia powiedziała, że napisała do naszej Pani weterynarz maila z prośbą o przepustkę to turlałem się po podłodze taki miałem ubaw 🙂 Jakoś sobie tam nawet szyderczo skomentowałem przejawy Kasi paranoi, a Żona 3 minuty później włączyła drukarkę, coś tam zazgrzytało i dostałem do ręki dokument potwierdzający, że ja obywatel…, legitymujący się…, mieszkający w…, udam się do…, w celu…, pies nazywa się…, nawet numer chipa został wskazany!
Podpis, numer licencji, piękna pieczątka i mogę ruszać w drogę.


Ruszyłem w drogę, 11 kilometrów dystans, ze 3 ronda po drodze, świateł brak.
Dopadli mnie na ostatniej prostej przed gabinetem. Pan policjant śmiertelnie poważny przeczytał w skupieniu dokument, zapytał czy mam oryginał (!!!) i pozwolił kontynuować jazdę! To podjechałem, żeby mi mrożonki nie umarły najpierw na zakupy do LIDLa (skoro już udało się dotrzeć do siedziby gminy), kupiłem co trzeba i…..zamaskowałem w bagażniku bo „strzeżonego Pan (…)”.
Szybko podjechałem do gabinetu, już nie wchodzimy „z ulicy”, trzeba się anonsować. Stałem przed drzwiami, wdzwaniając się nerwowo, nikt mnie nie odbiera, a tu radiowóz za radiowozem przejeżdża (żywcem mnie nie wezmą :)!)
Był zabieg więc postałem pod wejściem chwilę jakąś, w końcu mnie wpuszczono, dostałem co chciałem i wracam do domu. Młoda stażystka jeszcze za mną wybiegła z oryginałem przepustki, z nerwów zapomiałem zapytać czy jest wielokrotnego użytku?

Ja przez 42 lata życia w Polsce nie miałem tyle razy do czynienia z organami ścigania co tutaj w dobie pandemii!!!


Dzisiaj postanowiłem zagrać va banque i udać się raz kolejny do LIDLa. Codzienne zakupy w pobliskim SPARze – OK, ale te większe to jakże to? Świeże warzywa, owoce no i zobaczę jakiś ludzi! Juuupppiii!!!
Przed wyjściem z domu, zerknąłem do słownika, rozwiałem tam jakieś wątpliwości lingwistyczne, a Kasia w ostatnim momencie dała mi „psią przepustkę” konspiracyjnie mówiąc „jakby co Misiek”
Świetnie mi się jechało, słoneczko, zieleń za oknem…stali na rondzie na wjeździe do miejsca docelowego. Pachołkami zwęzili jezdnię i każde auto było zatrzymywane. Przyszła moja kolej i szło mi świetnie do 13 sekundy, gdy padło pytanie „skąd Pan jesteś”….A potem usłyszałem, że mam ze 3 sklepy w mojej miejscowości i czy jestem świadom, że muszę być odpowiedzialny, że mam siedzieć w domu itd.
Ze 3 minuty Pan tak nawijał (aut już stado całe za nami stało), a ja co pewien czas  wtrącałem „oczywiście ma Pan rację”, „ dziękuję za Panów pracę w tym trudnym czasie” i trzymałem w ręku….”przepustkę dla psów” myśląc, że jak Pan wyciągnie bloczek mandatowy to sobie nagle przypomnę po co jadę do miasteczka 🙂
Uratowało mnie uderzenie w aspekt finansowy i fakt, że Pan funkcjonariusz im dłużej mówił tym szybciej więc końcówki już nie rozumiałem zupełnie i skoncentrowałem się na przyszykowaniu celnej riposty.Powiedziałem Panu, że jadę zrobić zakupy wielkie dla siebie i starej sąsiadki (kiedyś może jakąś będziemy mieli) i że muszę kupować w LIDLu bo pieniążki się nam kończą!Usłyszałem jeszcze, że „motywy ekonomiczne” mojej wyprawy nie są ważne i usłyszałem „proszę jechać”! ufffff…..Gdy już zrobiłem zakupy i zostałem szczęśliwym posiadaczem paragonu, który jest ważkim argumentem podczas ewentualnego zatrzymania z radością na mordzie udałem  się w drogę powrotną do domu.
Jakieś 2 kilometry od domu zostałem zatrzymany ponownie…Funkcjonariusz zobaczył paragon (długo patrzył więc pewnie szukał daty i godziny zakupów?), zobaczył wypchane siatki i…..zapytał jak długo to auto jest na wyspie i czy świadom jestem, że jest obowiązek dokonania „przerejestrowania” auta na hiszpańskie blachy? Rzadko to robię, zazwyczaj walczę do samego końca, ale poddałem się przygnieciony fatum i powiedziałem „ przykro mi, nie rozumiem” serwując Panu równocześnie minę klasycznego idioty…coś tam jeszcze mówił, a ja bawiłem się gilem z nosa (dobra poniosło mnie ;)) i….kazał ruszać zapewne dlatego, że nie znalazł we mnie partnera do rozmowy!

Wróciłem do domu starszy o lat kilka, już w drzwiach poinformowałem Kasię, ze ja na razie nie będę nigdzie się przemieszczał i okazało się, że to niemożliwe bo „przepustka od weta jest wystawiona na moje nazwisko”….

Dodaj komentarz